Opublikowano: 11 listopad 2015

Wiele osób wciąż zastanawia się, skąd bierze się to szczególne zainteresowanie odnawialnymi źródłami energii (oze) obserwowane u co poniektórych polityków czy też przedsiębiorców, a które objawia się ciągłym zachwalaniem elektrowni wiatrowych czy też farm fotowoltaicznych i traktowanie ich jako lekarstwa na bolączki naszej energetyki. Co kryje się za tą gwałtowną i żywiołową miłością, która nie znosi sprzeciwu, a której dzieci wyrastają wokół wsi i miasteczek?

Odpowiedzi warto szukać u samych przodowników pracy, skromnie dzisiaj zwanych deweloperami i mówiących dość skomplikowanym językiem. Przeczytaliśmy właśnie wywiad z Przemysławem Marchlewiczem ze spółki RTB Developer, która buduje farmy fotowoltaiczne w Polsce. Cały wywiad można przeczytać tutaj: http://energetyka.wnp.pl/rtb-developer-cel-oze-na-2020-r-zagrozony-przez-ceny-dla-fotowoltaiki,260802_1_0_2.html,260802_1_0_2.html

Zainteresowało nas oczywiście nie samo narzekanie na zbyt niskie ceny referencyjne dla fotowoltaiki w przyszłorocznych aukcjach oze, ale szczera wypowiedź Pana Prezesa, który opowiadając o pożądanych stopach zwrotu ze swoich inwestycji zauważył:

„Wszelkie aspekty finansowe dotyczące inwestycji w fotowoltaikę są bardzo ważne, bo farmy fotowoltaiczne to na dobrą sprawę produkt finansowy. W tym przypadku technologia jest znana, zbadana i inwestycja w ten biznes zależy po prostu od opłacalności”.

Nie mamy powodu by Panu Marchlewiczowi nie wierzyć, bo skoro w jego ręce swoje pieniądze powierzyli sami inwestorzy zagraniczni nazywani „branżowymi funduszami inwestycyjnymi”, to musi on znać się na swojej robocie. Logika jednak podpowiada, że skoro farmy fotowoltaiczne to produkt finansowy, to również i farmy wiatrowe, bo to wszystko z jednej rodziny oze pochodzi. W gruncie rzeczy i inwestorzy i ministrowie spierają się przy ustalaniu słynnych już cen referencyjnych tylko o stopę zwrotu z tych „inwestycji”, czyli jak wiele da się wydusić pieniędzy z konsumentów energii, by starczyło dla wszystkich. I dla rządu i dla inwestorów, choć wiele osób nie zauważy tu różnicy.

„Wydaje się, że w istocie teraz toczy się gra między inwestorami i władzami, której stawką dla inwestorów jest opłacalność projektów, a dla władz koszty systemu wsparcia, czyli skala obciążenia kosztem rozwoju cen energii. Gdzie jest złoty środek?”

Odpowiedź jest bardzo prosta. Nie ma złotego środka, gdyż spekulacja finansowa nie szuka kompromisu, tylko maksymalnej stopy zwrotu z inwestycji w jak najkrótszym czasie. I dla wyższych procentów łatwo zapomina się o prawie, dobrych obyczajach i wszelkich zasadach. Trzeba to sobie powiedzieć jasno i wyraźnie: oze to nic innego jak kolejna z serii bańka spekulacyjna, podobna do tulipanomanii z lat 30-tych XVII w. w Holandii, manii kanałowej w latach 60-tych XVIII w. w Anglii, manii kolejowej w latach 40-tych XIX w. w Anglii czy też innych fal spekulacji opartych na coraz to nowszych wynalazkach (samochód, radio, Internet, telefonia mobilna). Widoczna gołym okiem niecierpliwość, wręcz nadgorliwość inwestorów, jest charakterystycznym elementem tej opowieści. Doświadczenie historyczne uczy, że każdą bańkę spekulacyjną kończy krach, który zostawia praktycznie wszystkich z pustymi portfelami, a zwłaszcza inwestorów. Wierzą jednak oni w swoją szczęśliwą gwiazdę i w to, że uda im się wysiąść z tego pędzącego pociągu zanim ten wjedzie na stację „Panika”. Warte zapamiętania są słowa napisane w 1845 r. londyńskim „Times” o bańce kolejowej:

„Na naszych oczach rośnie potężna bańka bogactwa, równie pusta, równie ulotna, równie nietrwała, równie podatna na warunki zewnętrzne, jak każda inna bańka puszczona kiedykolwiek przez dorosłego czy dziecko”.

To, że bańka oze niedługo pęknie, jest już widoczne gołym okiem. Pytanie brzmi tylko, kiedy. Zróbmy jednak wszystko, by stracili na tym ci, którzy to wywołali i by te „oszukańcze zakłady energetyczne” odeszły w niepamięć. Sadźmy lasy.

Ceterum censeo, molendia delendas esse

Marcin Przychodzki