Opublikowano: 02 czerwiec 2016

Portal WysokieNapięcie.pl opublikował w dniu 1 czerwca 2016 r. komentarz Bartłomieja Derskiego pt. „Załamanie na rynku OZE”, w którym autor stara się wykazać, jaka to katastrofa czeka rynek producentów OZE po wejściu w życie nowelizacji ustawy o OZE oraz ustawy odległościowej dla elektrowni wiatrowych. Czytamy i słyszymy tylko jęczenie, kwękanie i lament, a to że prąd za tani, a to, że certyfikatów za dużo na rynku, a to, że czekają nas bankructwa producentów OZE. Jednym słowem płacz i zgrzytanie zębami, jak to branży OZE już jest źle i niedobrze, a będzie jeszcze gorzej. Artykuł ten bardzo dobrze oddaje nastroje panujące wśród inwestorów i charakterystyczny sposób myślenia branży.

Żeby nie było wątpliwości, nie mamy zamiaru ani też powodów do tego, by bagatelizować sytuację branży producentów energii z OZE. Jest to sytuacja obiektywna i rzeczywiście zmierza to wszystko do bankructwa wielu podmiotów. W przeciwieństwie do autora, nie jesteśmy jednak zaskoczeni całą tą sytuacją, gdyż pisaliśmy wielokrotnie o tym, że przewaga branży nie ma charakteru biznesowego, a regulacyjny. Oznacza to w praktyce tylko tyle, że biznes OZE nie istnieje bez wsparcia ze strony polityków i środków publicznych. Cofnięcie parasola ochronnego musi zakończyć żywot tej branży, w jego obecnym kształcie, a co właśnie obserwujemy. Podmioty, które przetrwają będą funkcjonowały już w zupełnie innym otoczeniu i w oby mniej uzależnionym od pomocy publicznej.

Po drugie, energetyka nie jest żadnym „rynkiem” w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, gdyż branża ta jest tak mocno przeregulowana różnego typu przepisami, normami, koncesjami, celami klimatycznymi i interwencjami politycznymi, że słowo „rynek” jest całkowicie nieadekwatne do opisu tej sytuacji. Mówiąc wprost jest mamy tutaj do czynienia ze zbiurokratyzowanym pseudorynkowym tworem wymyślonym za biurkiem gdzieś w Berlinie i Brukseli, a nie czymś powstałym w umyśle przedsiębiorcy, który szuka własnego unikalnego modelu biznesowego tworzącego przewagę konkurencyjną. Modelu, który metodą prób i błędów testuje w bieżącej współpracy z klientami, tak by sprawdzić jak działa on w praktyce i nieustannie się go ulepsza. Widać dzisiaj wyraźnie, że polityka klimatyczno-energetyczna lansowana przez Komisję Europejską jest warta funta kłaków i nadaje się tylko do kosza. Generuje ona gigantyczne koszty dla przemysłu i konsumentów, i nie daje żadnej pewności, że gdy przestanie wiać lub świecić Słońce, to ktokolwiek będzie miał w gniazdku energię elektryczną. Nie mówiąc już o tym, że cała ta operacja w jakikolwiek sposób wpływa na zjawisko zwane klimatem na Ziemi. Trudno zresztą jest wskazać coś takiego jak idealny klimat, skoro zmienia się on permanentnie od milionów lat, a sama Ziemia liczy ok. 4,5 mld lat.

Po trzecie, mamy do czynienia z czymś, co wygląda na bańkę spekulacyjną wygenerowaną przez rynki finansowe dla ściągnięcia od inwestorów pieniędzy wydanych w nadziei na wysokie zyski. W efekcie, inwestorzy, którzy uwierzyli propagandzie OZE i w sukces niemieckiej koncepcji Energiewende zostali wciągnięci w pułapkę finansową, gdyż wydali dużo własnych pieniędzy na biznes, który oparty jest o błędne założenia ekonomiczne, a który w większości jest finansowany z użyciem kredytów bankowych, pożyczek, czy obligacji. W efekcie ostatecznymi beneficjentami systemu OZE nie są deweloperzy OZE, doradcy czy sami inwestorzy, ale głównie sektor finansowy, który przy pomocy narzuconego przez Komisję Europejską systemu limitów na emisję CO2 dokonał zmiany modelu biznesowego energetyki w całej Europie z gospodarki realnej na gospodarkę finansową uzależnioną od nabycia wirtualnego papieru w postaci zgody na produkcję energii elektrycznej. I to właśnie sektor finansowy da niedługo sygnał, że czas już najwyższy wycofać środki z aktywów OZE. Banki zażądają spłaty kredytów, inwestorzy zbankrutują, a ich majątek przejdzie na własność banków łącznie z własnością nieruchomości, na których postawiono elektrownie wiatrowe. Większość z tych nieruchomości jest bowiem obciążona hipotekami bankowymi. Ten proces będzie szybki i gwałtowny. Zadzieje się na naszych oczach już niedługo. Kwestia kilku miesięcy.

Po czwarte, jakiekolwiek ingerencje ze strony rządu i Sejmu polegające na ściągnięciu „nadwyżki” zielonych certyfikatów z rynku, czy też wprowadzeniu jakiś dodatkowych mechanizmów ratujących sytuację podmiotów z branży OZE i tak nie zmienią sytuacji, w której znajdują się producenci OZE, czyli nadprodukcji „zielonej energii” wynikającej z przeinwestowania i nadmiaru chętnych na dotacje. Efekt jest prosty do przewidzenia. Im większa nadprodukcja, tym gwałtowniejszy będzie proces upadku OZE i będzie bardziej bolesny, bo dotknie on wiele podmiotów. Tak to właśnie wygląda, gdy bańka spekulacyjna pęka. Kto zna choć trochę historię gospodarczą, to wie na czym polega ten mechanizm i co się będzie działo.

Po piąte, zmiana opodatkowania elektrowni wiatrowych od 1 stycznia 2017 r. jest już przesądzona i wprost wynika z przepisów dopiero co uchwalonej ustawy odległościowej. Definicja elektrowni wiatrowej, jako budowli w rozumieniu nowej wersji przepisu art. 3 pkt 3) Prawa budowlanego oraz w związku z art. 2 pkt 1) i 2) ustawy odległościowej obejmuje cały obiekt budowlany od fundamentu po rotor i generator. Inwestorzy mogą oczywiście kwestionować decyzje wymiarowe w zakresie podatku od nieruchomości wydawane pod rządami nowych przepisów, ale pisanie, że jest to „nieodpowiedzialne zachowanie ustawodawcy” jest grubą przesadą. Ustawodawca może nakładać podatki, podwyższać stawki, obniżać podatki. Taka jego rola i uprawnienia. Do tej pory elektrownie wiatrowe korzystały z nieuzasadnionych przywilejów, czas więc wrócić do twardej rzeczywistości. Promocja na wiatraki się skończyła i czas się z tym pogodzić. Nie da się robić biznesu w sposób długotrwały i stabilny, jeśli się tylko bierze, a niewiele się z siebie daje.

Marcin Przychodzki

Redakcja portalu stopwiatrakom.eu

Źródło:

http://wysokienapiecie.pl/oze/1534-cena-zielonych-certyfikatow-tge-2016