Opublikowano: 14 czerwiec 2016

Wstrzymanie ekspansji lądowej energetyki wiatrowej w Polsce nie oznacza końca problemów z tą branżą, gdyż ta od dłuższego czasu przygotowuje już morskie projekty wiatrowe na Morzu Bałtyckim. Jeszcze poprzedni sejm uchwalił niezbędne przepisy wyposażające izby morskie do wydania decyzji w tych sprawach i przygotowania do inwestycji już trwają. Rzecz w tym, że inwestycje na morzu, są nie tylko droższe w budowie, ale znacznie bardziej kłopotliwe w utrzymaniu z uwagi na warunki atmosferyczne. Nie mówiąc już o koszcie produkcji samej energii elektrycznej.

Zasadniczą sprawą dla tych inwestycji jest koszt budowy i utrzymania tych instalacji. Bez wsparcia ze strony państwa, nikomu nie będzie się to opłacać budować. Opowieści o tym, ile to miejsc pracy wygeneruje ta energetyka należy traktować z przymrużeniem oka, gdyż miejsca te będą, ale w krajach produkujących turbiny (Dania i Niemcy), a w Polsce tylko obsługa techniczna, no i być może budowa fundamentów oraz masztów.

Zanim ktokolwiek podejmie decyzję akceptującą wydatki na taki projekt, to będziemy domagać się upublicznienia budżetu tego przedsięwzięcia i publicznej debaty nad nim. To są zbyt duże kwoty i to rzędu 30 mld zł, by obiecywać Polakom gruszki na wierzbie, i to za projekt, do którego będzie się ciągle dopłacać. Dlaczego tak duże pieniądze są potrzebne? Związane jest to przede wszystkim z budową linii przesyłowych na morzu, czyli kabli morskich, które muszą połączyć poszczególne elektrownie z linią energetyczną na lądzie plus oczywiście koszt budowy samych elektrowni. Niezbędne też będzie dostosowanie linii przesyłowych na lądzie w całym pasie nadmorskim do odbioru nowych mocy i co najważniejsze, niezbędna będzie budowa elektrowni konwencjonalnej gdzieś pomiędzy Słupskiem a Gdynią o mocy min. 1.200-1.500 MW, jak nie więcej, by zapewnić stabilność systemu energetycznego w tej części Polski. Nie od dzisiaj wiadomo, że budowa elektrowni jądrowej w Żarnowcu była o tyle istotna, że miała ona zapewniać energię elektryczną w tym regionie, który jest mocno deficytowy we własną produkcję i musi korzystać z energii wyprodukowanej gdzie indziej. Do kosztów budowy farm wiatrowych należy zatem dodać koszt budowy takiej elektrowni na węgiel lub też gaz, czyli jakieś 10 mld zł. Inaczej nie się tego nie da zrobić.

Patrzenie na rozwój energetyki wiatrowej w Niemczech i próba kopiowania tych pomysłów w Polsce, gdzie inne jest wszystko, począwszy od struktury wytwarzania energii, przez rozmieszczenie miast i ośrodków przemysłowych oraz stan sieci energetycznych, jest z założenia skazane na porażkę. To samo dotyczy pomysłów Komisji Europejskiej związanych z budową licznych transgranicznych linii przesyłowych na potrzeby obsługi morskich farm wiatrowych (Baltic Grid). Ładne na papierze, gorzej w rzeczywistości. Jedynie wypracowanie własnego modelu rozwoju energetyki na najbliższe 30 lat może uchronić nas przed zainwestowaniem miliardów złotych w chimeryczne i niesterowalne źródła energii elektrycznej, jakimi są OZE. Trzeba mieć świadomość, że jest co robić w Polsce w energetyce. Zaniedbania i zaniechania poprzedniej ekipy PO-PSL będą się odbijać czkawką jeszcze przez wiele lat w energetyce. To jest jedna z takich dziedzin gospodarki, gdzie trzeba planować na minimum 10 lat naprzód, by zrobić cos konkretnego, a nie tylko obiecywać i pilnować stołków.

Dlatego rachunek ekonomiczny w przypadku takich inwestycji jest najważniejszym kryterium inwestycyjnym, zwłaszcza w przypadku inwestycji finansowanych lub gwarantowanych przez państwo. Polacy i tak już płacą wysokie rachunki za energię elektryczną w stosunku do własnych dochodów, a tylko tania i dostępna energia może być motorem napędowym gospodarki. Sadźmy lasy i nie budujmy wiatraków.

Redakcja portalu stopwiatrakom.eu

Źródło:

http://energetyka.wnp.pl/nadchodzi-czas-morskiej-energetyki-wiatrowej,275378_1_0_0.html