Opublikowano: 17 listopad 2016
List do Redakcji stopwiatrakom.eu w sprawie hałasu od elektrowni wiatrowych

Publikujemy przejmujący list od jednej z naszych czytelniczek, która postanowiła opisać swoją rodzinną tragedię związaną z mieszkaniem przy trzech elektrowniach wiatrowych. Zaledwie dwa lata funkcjonowania pod wiatrakami, które znajdują się w odległości większej niż 2 km od domu, w sposób bardzo znaczący odbiło się na zdrowiu rodziny. Aby wysypiać się mąż czytelniczki musi wyjeżdżać poza dom, a ona sama także jest wyczerpana i niedospana. Jesteśmy przekonani, że takich przypadków jest więcej, tylko nie wszyscy potrafią wskazać rzeczywiste źródło pojawiających się problemów ze zdrowiem.

Szanowna Redakcjo,

Jestem stałą czytelniczką Waszej witryny, ponieważ problem turbin wiatrowych dotyczy mojej Rodziny. Otóż ponad dwa lata temu wyrosły w sąsiedztwie naszego domu, niczym grzyby po deszczu trzy turbiny wiatrowe. Od momentu rozpoczęcia pracy turbin mój mąż zaczął źle sypiać, bardzo bolała go głowa i generalnie czuł się jakiś rozedrgany. Objawy te nasilały się z tygodnia na tydzień. Mąż na początku absolutnie nie kojarzył swoich dolegliwości z hałasem turbin. Myślał, że szerszenie budują pod podbitką dachu gniazdo. Kiedy okazało się, że żadnych owadów nie ma, cały czas szukał źródła tych dziwnych dźwięków, które powodowały złe samopoczucie. Wyglądał bardzo źle. Nie mógł spać. Doszedł do wniosku, że coś złego dzieje się z jego zdrowiem. Do myślenia dał nam trzydniowy wyjazd do rodzinnego miasta mojego męża. O dziwo, okazało się, że mąż czuje się tam dobrze. Buczenie w głowie ustąpiło i co najważniejsze przespał noce, nie wybudzając się. Wróciliśmy do domu i znowu powrócił koszmar. Kolejny wyjazd i znowu dobre samopoczucie. I wtedy przypomniał mi się starszy Pan (rozmawiałam z nim tylko raz i od tego czasu nigdy więcej go nie spotkałam – jeśli przypadkiem czyta, serdecznie proszę o kontakt). Zaczepił mnie podczas spaceru z psem, zadając pytanie co sądzę na temat nowopowstałych turbin. Odpowiedziałam, że nie podobają mi się, bo zaburzają krajobraz. Na co on, tu cytat: „A czy Pani wie, że my tu wszyscy będziemy za parę lat ciężko chorować? Jestem kardiologiem. Wszyscy za dziesięć lat będziemy mieć arytmię" i dalej jednym tchem wymienił różne medyczne przypadłości. Byłam zszokowana. Zaczęliśmy wertować publikacje dotyczące turbin wiatrowych i włos na głowie zaczął nam się jeżyć. Wtedy zaczęła się walka o nasz dom. Dom naszych marzeń. Cały dorobek naszego życia. Powiedziałam mężowi, że za nic w świecie nie sprzedam naszego domu. Nasz mały synek miał dwa miesiące kiedy musiałam wrócić do pracy, bo wspomogliśmy się kredytem i trzeba było wywiązywać się ze spłat. Chociażby z tego powodu, że musiałam zostawiać takie maleństwo będę walczyć o ten dom dopóki starczy mi sił. Poza tym turbiny postawiono sześć lat po naszym zasiedleniu i nikt nie pytał nas, mieszkańców o zgodę. Radny – inwestor wydaje się być nietykalny, a wiatraki stoją na jego prywatnych gruntach. Nasz dom miał być naszym azylem, naszym miejscem na ziemi. Miejscem, w którym mieli też przebywać nasi starsi już Rodzice. Teraz to studnia rozpaczy. Pisaliśmy listy gdzie tylko można. Do WIOŚ, RDOŚ, wójta gminy Zgierz, Inspektoratu Budowlanego, do inwestora. Nie będę się rozpisywać, kto odpisał i jak odpisał, jak zareagował wójt i inwestor, bo mam nadzieję, że będę miała okazję to kiedyś powiedzieć.

Zaczęliśmy analizować możliwości zbadania tego hałasu. WOIŚ odmówił. Światełkiem w tunelu wydawał się być Instytut Medycyny Pracy. Przecież nasz dom był też miejscem pracy mojego męża. Jako nauczyciel dużo pracował w domu przygotowując zajęcia, obsługując klientów korporacyjnych, tłumacząc. Dowiedzieliśmy się ponadto, że pani prof. Pawlaczyk z działu zagrożeń fizycznych w IMP ma dofinansowanie na tego typu badania. Teraz po dwóch latach zabiegania o przychylność p. profesor, widzę jak bardzo byliśmy naiwni.

Wczoraj przeczytałam artykuł Państwa Lebiedowskich dotyczący dokonań naukowych prof. Pawlaczyk i ....... rozpłakałam się jak bóbr.

Pani Pawlaczyk była w naszym domu w 2014 r. w grudniu. Od końca września 2014 r. mąż prosił panią prof. o pomoc. Czekaliśmy na przyjazd akustyków z IMP dwa miesiące. Od samego początku p. prof. mówiła, że to niemożliwe, żeby mąż coś słyszał i odczuwał. Zachwycała się natomiast krajobrazem i błogą ciszą jaka u nas panuje. Jako fizyk kompletnie nie przejęła się tym, że nasz dom stoi na poziomie śmigieł rotorów. Mimo, że terminy badań akustycznych były permanentnie odkładane w czasie z najróżniejszych powodów mąż był w stosunku do p. profesor niezwykle cierpliwy i dyplomatyczny. Mnie też wydawało się, że rzeczywiście pani prof. Pawlaczyk jest zapracowaną, ale dobrze nastawioną do nas osobą. Niestety po kilku miesiącach stwierdziłam, że robi wyraźne uniki. Wiosną 2015 mąż niestety nie będąc w stanie dłużej tolerować hałasu turbin, musiał wyprowadzić się z domu. Był to czas matury naszego starszego syna. Mąż bardzo dużo mi w domu pomagał. Dzieliliśmy się obowiązkami. Nagle zostałam sama. Mąż bardzo przeżywał, że nie może przebywać i spać we własnym domu, ale ponieważ z dnia na dzień wyglądał i czuł się coraz gorzej, uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Nadmiar obowiązków i nieustanny stres spowodował u mnie takie wyczerpanie organizmu, że któregoś dnia dostałam potężnego krwotoku z nosa. Wtedy nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do prof. Pawlaczyk stwierdziwszy, że od kilku miesięcy stoję z boku i słyszę jak mój mąż prosi ją o pomoc i wreszcie mi się ulało. Powiedziałam o stresie jaki przeżywają nasze dzieci o moim przemęczeniu i wreszcie, że jestem lekarzem i tak tego nie zostawię. Profesor Pawlaczyk była rzeczowa, ale dało się wyczuć jej zdenerwowanie. Powiedziała, że IMP nie ma pieniędzy na takie badania, ale może zrobić to odpłatnie. Przystałam na badania w trybie komercyjnym. Wola ich przeprowadzenia nie była tożsama z ich natychmiastowym wykonaniem, ale po dwóch czy nawet trzech miesiącach wreszcie się odbyły. Wtedy osobiście zetknęłam się z prof. Pawlaczyk w naszym domu. Na własne uszy usłyszałam o panującej u nas błogiej ciszy. Nie komentowałam tego ale Bóg mi świadkiem, że gryzłam się w język, żeby nie wypalić co o tym myślę i nie zaszkodzić mężowi. Miałam nieodparte wrażenie, że profesor Pawlaczyk traktuje mojego męża jak osobę, która ma coś nie tak z głową. A przecież ja też słyszę te turbiny nocą. Budzę się nieraz po kilka razy. Mówiłam o tym pani profesor. W oczekiwaniu na wyniki minęło kilka kolejnych miesięcy. Gdyby nie interwencja Centrum Zrównoważonego Rozwoju, społecznej organizacji strażniczej, poczekalibyśmy pewnie jeszcze dłużej. W marcu 2016 r. mąż spotykał się z osobami wykonującym badania, celem omówienia wyników. Nie byłam na tym spotkaniu ale mąż opowiedział mi w jakiej atmosferze przebiegło. Bardzo dokładną relację zdała mi też p. Teresa Adamska, wiceprezes CZR. W oparciu o tę relację, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że pani prof. Pawlaczyk uważa mojego męża za człowieka, który, oględnie mówiąc, ma problemy natury psychicznej i sugeruje wizytę u psychologa.

Mam zatem do p. profesor trzy pytania:

Jakim prawem fizyk ośmiela się wysyłać mojego męża do psychologa?

Dlaczego do dziś, czyli 14-go listopada 2016 r. nie otrzymaliśmy rzetelnie opisanych wyników badań, chociaż w marcu p. profesor obiecała, że to zrobi w ciągu dwóch tygodni?

Dlaczego pracownik naukowy pracujący wiele lat nad tematem szkodliwości infradźwięków, publikujący prace na ten temat mówi o błogiej ciszy w moim domu jakby w ogóle nie wiedział co to hałas niskoczęstotliwościowy i nie wiedział jakie reperkusje zdrowotne wywołuje u człowieka?

Toż można poczytać o torturach infradźwiękami jakim byli poddawani więźniowie w czasie II wojny światowej. Fizyk tego nie wie? IMP to instytucja państwowa. Mamy zatem prawo domagać się obiektywnych, rzetelnych badań, a także terminowości w ich przeprowadzeniu. Przeczytawszy tekst Państwa Lebiedowskich nie mogę wprost uwierzyć, że naukowiec znający tak dobrze naturę infradźwiękowego rażenia może z taką obojętnością odnosić się do ofiar tego oddziaływania. Cała nasza rodzina cierpi. Nasz ośmioletni synek od lipca choruje. Tęskni za tatą, z którym zawsze był bardzo blisko. Ze stresu spadła mu odporność. Miał zapalenie oskrzeli, potem płuc wreszcie skończyło się alergią, i to wszystko w ciągu dwóch miesięcy. Publikacje specjalistów wskazują, że odporność układu oddechowego osłabia się u dzieci, jeśli te zamieszkują w sąsiedztwie turbin (wystarczy poczytać prace dr Pierpont, dr Laurie, czy dra. McMurtry). Ja jestem u kresu wytrzymałości nerwowej . Zdrowotnie też nie jest ze mną dobrze, ale nie mam czasu na użalanie się nad sobą. Muszę dbać o komfort psychiczny dzieci. Starszy syn zamiast cieszyć się młodością i żyć jak każdy młody człowiek, przejął obowiązki ojca i pomaga mi jak może. I wreszcie mój mąż, poturbowany fizycznie i psychicznie, skazany na banicję z własnego domu.

Przy całym szacunku dla dorobku naukowego prof. Pawlaczyk, zastanawiam się czy jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Odpowiedź już znam. Piszę ten list pośród „błogiej nocnej ciszy”, przy „cudownych" dźwiękach turbin, które piłują mój mózg. Nie zadzwonię już jednak do prof. Pawlaczyk. Dwie osoby zmaltretowane przez wiatraki psychicznie i fizycznie i słyszące dźwięki, których ponoć nie ma, to statystycznie za dużo jak na jedną rodzinę.

Glinnik, 14.11.2016 r.

Joanna Bilska