Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
W piątek, 5 kwietnia br. w miejscowości Zielnowo niedaleko Radzynia Chełmińskiego spłonęła jedna elektrownia wiatrowa. Jak podał portal grudziadz.naszemiasto.pl „Strażacy zabezpieczyli miejsce zdarzenia. Nie przystąpili do akcji gaśniczej, bo nie mają sprzętu, który pozwala na walkę z ogniem na tak dużych wysokościach.” [1] Na zamieszczonych zdjęciach widać wyraźnie, że sama turbina spłonęła doszczętnie oraz, że zostały nadpalone śmigła. Elektrownia nadaje się tylko do rozbiórki.
fot. Łukasz Szalkowski
[Nasz komentarz] Pożar elektrowni wiatrowej to w sumie żadna nowina, gdyż jak każde urządzenie techniczne, korzystające z energii elektrycznej, od czasu do czasu może się samo zapalić w skutek zwarcia. Ważniejsze od samego pożaru jest jednak to, że nikt palącej się turbiny nie gasił, mimo że na miejscu zdarzenia były zastępy straży pożarnej. Dlaczego tak się stało? Otóż żadna jednostka w Polsce nie dysponuje wysięgnikiem sięgającym na wysokość 140-150 m i wyższym, gdzie posadowiona jest turbina. Jak się zapali, to nikt jej nie będzie gasił, bo nie ma jak i czym, bo hydrantów na polach trudno szukać. Całe szczęście, że od elektrowni nie odpadły śmigła, gdyż mogłyby zrobić komuś krzywdę.
Przypominamy tylko, że elektrownie wiatrowe, mimo że są to urządzenia narażone na awarie, pożary i zniszczenia pod wpływem wibracji, w ogóle nie podlegają pod państwowy dozór techniczny. Nikt nie sprawdza, co jest tam zainstalowane, jakiej produkcji jest to urządzenie, jakie rzeczywiście ma parametry i czy spełnia jakiekolwiek wymogi przewidziane w decyzji środowiskowej, w tym w zakresie dopuszczalnych norm hałasu. Nadzór budowlany w Polsce ogranicza się jedynie do podbicia papierka inwestorowi, który we wniosku o pozwolenie na budowę oraz we wniosku o zezwolenie na użytkowanie może napisać wszystko, co zechce. Żaden inspektor nie wjedzie przecież na elektrownię i nie sprawdzi tego, co tam jest wstawione. Nie ma jak i nie ma czym. Może co najwyżej ocenić, że coś jest lub czegoś nie ma.
Zastanawiamy się jeszcze nad tym, czy w zaistniałej sytuacji nie należałoby zażądać od operatora farmy wiatrowej wyliczenia negatywnych skutków środowiskowych wynikających z emisji zanieczyszczeń w wyniku pożaru turbiny wiatrowej i uiszczenia stosownej opłaty za wyrządzenie szkody w środowisku. Skoro był dym i emisja CO2, to niestety, ale trzeba ponieść tego konsekwencje. Jak dbamy o środowisko, to wszyscy, a nie tylko nieliczni.
Sadźmy lasy, rozbierajmy wiatraki
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy: