Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
W krajach Unii Europejskiej narasta przekonanie, że dalsze zaostrzanie polityki klimatycznej w kierunku „zerowej emisji CO2”, czyli niszczenie europejskich gospodarek wysokimi cenami energii i paliw to przepis na wyborczą klęskę. W każdym razie dla części elit politycznych głównego nurtu koszty politycznej walki z klimatem przy pomocy wyższych podatków i oczywiste konsekwencje tych działań dla społeczeństwa przestały być kwestiami, których tak naprawdę nie można publicznie podnosić. Widać to już wyraźnie po niedawnych wynikach wyborów do parlamentu w Niderlandach oraz po olbrzymich akcjach protestacyjnych rolników i transportowców w Niemczech, gdzie kwestia skutków finansowych polityki klimatycznej jest kluczową sprawą dla protestujących. Wygląda na to, że to właśnie sprawa polityki klimatycznej prowadzonej w kierunku gospodarki o zerowej emisji dwutlenku węgla będzie główną osią politycznego sporu w najbliższych miesiącach. Nareszcie, gdyż sprawy zabrnęły już stanowczo za daleko, by dalej upierać się, że walka z klimatem ma jakikolwiek sens.
Wybory do eurokołchozowego parlamentu, które odbędą się w dniu 9 czerwca 2024 r., mogą się okazać jedną wielką niespodzianką dla biurokratycznych elit zarządzających Unią Europejską, a które owładnięte są szaloną ideą budowy europejskiego państwa o całkowicie zdekarbonizowanej gospodarce i społeczeństwie o zerowej emisji CO2. Państwa, w którym wszelkie emisje CO2 będą zakazane a te dozwolone zostaną staranie policzone i opodatkowane. Wprowadzenie całkowitej prohibicji na paliwa kopalne (węgiel, ropa naftowa i gaz ziemny) jest marzeniem eurobiurokratów, gdyż umożliwi im w ten sposób przejęcie pełnej kontrolę jakiejkolwiek aktywności gospodarczej na obszarze Unii Europejskiej i uzależni przedsiębiorców od jedynego ośrodka władzy, czyli od Komisji Europejskiej. Trudno się zatem dziwić determinacji unijnych aparatczyków w umacnianiu swojej władzy politycznej. Unijna polityka klimatyczna jest bowiem narzędziem zdobywania władzy politycznej przez niewielką elitę niewybieralnych euromandarynów i w ogóle nie ma służyć zapewnieniu społeczeństwom dobrobytu. Wystarczy tylko spojrzeć czołowych przedstawicieli unijnej oligarchii, by zrozumieć ich motywacje i cele.
Na zdjęciu: Ursula von der Leyen podczas przemówienia w Davos
Źródło: https://ec.europa.eu/commission/presscorner/detail/en/ac_24_325
Ubiegająca się o reelekcję na stanowisku Przewodniczącej Komisji Europejskiej – Urszula von der Leyen, podczas politycznego szczytu w szwajcarskim Davos podkreślała w swoim przemówieniu, że: „(…) ścisła współpraca między Unią Europejską a przedsiębiorcami w następstwie rosyjskiej agresji pozwoliła nam przeciwstawić się podejmowanym przez Rosję próbom traktowania dostaw energii, jako narzędzi szantażu i przyspieszyło to transformację na czystą energetykę. Dlatego Europejski Zielony Ład kładzie tak duży nacisk nie tylko na [kwestię] redukcji emisji [dwutlenku węgla], ale także na silną, konkurencyjną obecność Europy w nowej gospodarce [opartej o] czystą energetykę”. [1]
Jak napisał brytyjski dziennik „The Telegraf” – „Przewodnicząca Komisji Europejskiej uczyniła z Zielonego Ładu sztandarową polityką w dążeniu Unii do zerowej emisji netto, jednak coraz częściej pojawiają się głosy do wycofania się z zielonej polityki ze względu na kryzys związany z rosnącymi kosztami utrzymania. (…) Siły konserwatywne w Parlamencie Europejskim rozważają wezwanie UE do zniesienia zakazu stosowania silników benzynowych i wysokoprężnych na rok 2035, co byłoby zawstydzającym ciosem dla Ursuli von der Leyen”. [2]
Już teraz można przeczytać komentarze w mediach pokazujące nie tylko na pogłębiającą się niechęć wyborców wobec narastających kosztów eliminacji paliw kopalnych z użytkowania, ale też i narastającą świadomość elit politycznych w poszczególnych krajach Europy, że ta tzw. „transformacja energetyczna”, to obiecywanie gruszek na wierzbie i to za pożyczone pieniądze. Ursula von der Leyen jest uosobieniem bezmyślnego uporu unijnych elit w robieniu wszystkiego źle. Poniższy komentarz Ralpha Schoellhammera opublikowany na portalu UnHerd.com jest bardzo dobrze oddaje stan przedwyborczych nastrojów.
„Z perspektywy czasu rok 2024 będzie można z powodzeniem zapamiętać jako rok wielkiego zwrotu w unijnej polityki klimatycznej. Od pewnego czasu powszechnie wiadomo, że wiele z najbardziej ambitnych celów w zakresie emisji [dwutlenku węgla – red.] nie będzie możliwych do osiągnięcia, choć do niedawna sama ta polityka nie była kwestionowana. [Dotychczas – red.] panowała powszechna zgoda co do tego, że Unia Europejska może zostać światowym liderem w zakresie redukcji emisji i ekologicznego przejścia od paliw kopalnych. Teraz konsensus ten zaczął się rozpadać. Nic nie pokazuje tego lepiej niż rosnąca przepaść pomiędzy przewodniczącą Komisji Europejskiej - Ursulą von der Leyen a jej własną partią w Parlamencie Europejskim, tj. Europejską Partią Ludową (EPL), na czele której stoi inny Niemiec - Manfred Weber.
Przewodnicząca von der Leyen jest liderem polityki klimatycznej, która popiera wycofywanie się z użytkowania silników spalinowych (ICE) czy też przepisy dotyczące renaturyzacji, które ograniczałyby wykorzystanie gruntów do celów rolniczych. Manfred Weber domaga się natomiast większego wsparcia dla niemieckich i musi pokierować rosnącym ruchem w swojej partii (…), który chce odsunąć w czasie lub też wycofać się z zakazu użytkowania silników spalinowych ICE.
Zmieniające się nastawienie EPL staje się zrozumiałe, gdy spojrzy się na sondaże wyborcze. W sondażach tych zyskuje „populistyczna” prawica, co częściowo wynika z rosnącego oporu społecznego wobec polityki klimatycznej postrzeganej jako zbyt ambitna. I ile Ursula von der Leyen ma tę zaletę, że jest niewybieralną biurokratką, której nie można zmienić decyzją wyborców, o tyle jej partyjni koledzy z EPL nie mają już tego luksusu. Ich miejsce w Parlamencie Europejskim byłoby zagrożone, gdyby zaczęto postrzegać ich jako ignorujących potrzeb wyborców. Trudno się więc dziwić, że stanowisko EPL w sprawie redukcji emisji CO2 za wszelką cenę – stało się łagodniejsze.
Europejska prawica odkryła bowiem, że sprzeciw wobec polityki zerowej emisji (Net Zero) jest potężnym narzędziem do mobilizacji rozczarowanych wyborców, czego dowodem są protesty rolników w krajach takich jak Niderlandy czy Niemcy. Wiele partii na całym kontynencie, poczynając od austriackiej FPÖ po niemiecką AfD czy Ruch Narodowy we Francji, szybko uczyniło z tego główny temat swojego programu. To, co kiedyś było głównym punktem programów partii lewicowych, chcących pozyskać wyborców, stało się teraz ich kulą u nogi. Ta zmiana nie powinna nas dziwić: Europejczycy popierają podejmowanie działań w związku ze zmianami klimatycznymi – pod warunkiem, że nie mają one wpływu na ich sposób życia.
Gdy stanie się jasne, że redukcja emisji CO2 wiąże się ze znacznymi kosztami, poparcie dla takiej polityki drastycznie spada. Niemiecki przykład z ostatnich dwóch lat pokazał, że transformacja energetyczna wcale nie prowadzi do większej liczby miejsc pracy i dobrobytu, ale wręcz przeciwnie. Niemcy były najsłabiej rozwijającą się dużą gospodarką na świecie w 2023 r., a minister gospodarki Robert Habeck zapowiedział, że sytuacja ta będzie się utrzymywać w dającej się przewidzieć przyszłości. Żadna z tych rzeczy nie podoba się [niemieckim – red.] wyborcom, a stanowisko von der Leyen – bliższe jest stanowisku Habecka niż Webera i jest coraz częściej postrzegane jako utrudnienie w walce o głosy wyborców.” [3]
Nie tylko zresztą Europejska Partia Ludowa (EPL) zaczyna powoli wycofywać się z klimatycznej krucjaty, także w Wielkiej Brytanii, tam tamtejszy premier Rishi Sunak, pod wpływem niezadowolenia społecznego opóźnił aż o 5 lat (do 2035 r.) termin wejścia w życie zakazu sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi. Premier Sunak powiedział, że ochroni to rodziny znajdujące się w trudnej sytuacji przed „niedopuszczalnymi kosztami”. [2] I to wszystko w sytuacji, w której Torysi, a więc partia teoretycznie konserwatywna, z uporem maniaka wdrażała klimatyczną agendę likwidacji niskich cen energii elektrycznej.
Na zdjęciu: Premier Wielkiej Brytanii – Rishi Sunak
Źródło obrazu: https://www.dailymail.co.uk/debate/article-12603697/ANDREW-NEIL-theres-growing-public-revolt-against-net-zero-forcing-politicians-Europe-renege-green-virtue-signalling.html
Społeczne poparcie dla zakazu korzystania z paliw kopalnych kurczy się
Wyniki kolejnych wyborów w państwach europejskich pokazują, że kurczy się poparcie dla wysiłków na rzecz eliminacji emisji dwutlenku węgla, jeśli tylko w uczciwy sposób przedstawia się wyborcom pomysły i plany Komisji Europejskiej. Nawet najbardziej gorliwi wyznawcy partii lewicowych o ekologicznym zabarwieniu zdają sobie sprawę, że zakaz korzystania samochodów z napędem spalinowym to bzdura i że ceny energii elektrycznej są już teraz za wysokie. Nie można też w nieskończoność w sposób urzędowy mrozić ceny energii elektrycznej, jak to ma miejsce w Polsce, gdyż budżet państwa nie jest studnią bez dna. Jedynie medialnej osłonie propagandowej można przypisywać to, że spora grupa wyborców dalej nie rozumie tego czym skończy się dalsze zaostrzanie polityki klimatycznej i rezygnacja z korzystania z paliw kopalnych na co dzień. Poniżej zamieszamy tłumaczenie komentarza angielskiego dziennikarza Andrew Neil’a z października 2023 r., który w dzienniku „Daily Mail” napisał bardzo wyraźnie: „Wszędzie narasta bunt społeczny przeciwko polityce „zerowej emisji", w efekcie czego politycy w całej Europie zmuszeni są zrezygnować z demonstrowania swojej proekologicznej cnoty". [4]
Owa proekologiczna nadgorliwość opierała się na konsensusie elit politycznych wokół konieczności pospiesznej realizacji radykalnej „zielonej transformacji". Strategię tę aktywnie popierała zamożniejsza część społeczeństwa, zamieszkująca głównie duże miasta, dla której jej koszty i ujemne konsekwencje były czy wydawały się, nieistotne i drugorzędne, przy jednoczesnym braku wyraźnego sprzeciwu ze strony reszty społeczeństwa. W takich warunkach decydenci polityczni nie byli w ogóle zainteresowani poznaniem rzeczywistych kosztów oraz skutków środowiskowych zielonej transformacji i osiągnięcia „zerowej emisyjności" w kraju.
Jak argumentuje Andrew Neil, w tej kwestii w Europie Zachodniej sytuacja zmieniła się diametralnie. Nagle politycy, którzy wcześniej w ogóle nie chcieli rozmawiać o kosztach polityki klimatyczno-energetycznej, wyrażają oburzenie, że nie zostały one rzetelnie wyznaczone. Tracą poparcie najbardziej zdeterminowani obrońcy konsensusu wokół zielonej transformacji, czyli partie lub organizacje, których nazwy zawierają zwykle wariant przymiotnika „zielony".
Kolejnym krokiem byłoby otwarcie autentycznej debaty publicznej na temat faktycznej wiedzy o stanie klimatu, przyczynach jego zmian i racjonalnej reakcji na nie, a więc odejście od zafiksowania na narracji alarmizmu klimatycznego opartego o nienaukową wiedzę o roli dwutlenku węgla w procesach zmiany temperatur. W tej chwili trudno powiedzieć, czy w Europie Zachodniej ten krok nastąpi i czy w ogóle. A tak o skutkach kryzysu czy też rozpadu konsensusu elit politycznych wokół spraw klimatu pisze w swoim artykule Andrew Neil:
„Parcie do zerowych emisji dwutlenku węgla do 2050 r., bez względu na koszty, które cechuje od dłuższego czasu demokratyczne rządy na całej kuli ziemskiej, w końcu zderzyło się z oporem wyborców. Politycy głównego nurtu, z lewicy, prawicy i centrum, wciąż jeszcze deklamują takie same frazesy o zerowej emisji, ale - przynajmniej u nas w Wielkiej Brytanii - jednocześnie porzucają polityki niezbędne do osiągnięcia tego celu w odpowiednim tempie.
Wreszcie dotarło do premiera Rishi Sunaka, że społeczeństwo, któremu trudno jest się pozbierać po brutalnym wzroście kosztów życia, nie życzy sobie dodatkowych obciążeń wynikających z drogiej i uciążliwej zielonej agendy ustalonej przez elitę polityczną, która sama na tym w ogóle nie ucierpi. Dlatego premier opóźnił do 2035 r. wprowadzenie zakazu na nowe samochody benzynowe i dieslowskie, jak i fatwę na nowe ogrzewanie gazowe w domach (które miały wejść w życie, odpowiednio, w 2030 r. i w 2025 r.). Można spodziewać się dalszych takich kroków.
Sunak i jego ekipa uzasadniają tę rejteradę tym, że poprzednie „rządy wszelkiej maści nie były szczere co do kosztów i trudnych wyborów", jak i tym, że kurs na zerową emisję netto nakładałby „nieakceptowalne koszty na przeciążone brytyjskie rodziny", a także dlatego, że „nie będziemy ratować planety za cenę bankructwa Brytyjczyków".
No, dobra, lepiej późno niż wcale. Pozostaje jednak faktem, że nasz premier bardzo wolno przyswaja nową wiedzę. W trakcie wywiadu z Sunakiem, wówczas Ministrem Skarbu, w czerwcu 2021 r. (...), poprosiłem go, aby opowiedział nam o koszcie osiągnięcia neutralności emisyjnej. Nie potrafił tego zrobić. Zasugerowałem mu, że to będzie kosztować biliony i że ustalenie ceny było niewątpliwym obowiązkiem Ministerstwa Skarbu. W odpowiedzi premier kluczył. Kiedy wywiad się skończył, powiedział, że nigdy wcześniej nie pytano go o ten koszt. Zajmie się tą sprawą, jeśli będzie miał czas.
Ponieważ za programem zerowej emisji stał wówczas jednolity konsensus polityczny i dopingujące go media, które nie wywiązały się ze swojego obowiązku kwestionowania tego konsensusu, pytania o koszt strategii uznawano za wkładanie kija w szprychy całego przedsięwzięcia przez nieprzydatnych malkontentów. Przybliżone szacunki okazały się być beznadziejnie optymistyczne.
Gdy, trzy lata temu Paul Johnson z Instytutu Analiz Podatkowych, którego analizy wszelkich zagadnień ekonomicznych są przyjmowane bezkrytycznie za słuszne przez dziennikarzy, wyraził opinię (występując w roli członka rządowego Komitetu ds. Zmian Klimatu [5]), że całościowy koszt powinien być „bardziej niż akceptowalny", a może być nawet „zaskakujący niski". Okazuje się, że to była bzdura, co zresztą przyznaje teraz sam Johnson.
Johnson dostrzega obecnie mgłę niepewności co do tego, jak można faktycznie zdekarbonizować domowe ogrzewanie, jak jeszcze bardziej zwiększyć bezemisyjną produkcję energii elektrycznej, dokonać rewolucji w rolnictwie i tak dalej". Johnson już nie mówi o „raczej niskich" kosztach, tylko ostrzega, że to będzie „kosztowne" i wymagać będzie „ogromnych ilości pieniędzy, (liczonych) nie w miliardach, ale w bilionach [funtów – red.]". Od początku to ludzie i rodziny o niskich dochodach mieli zapłacić za przejście do neutralności emisyjnej. To, dlatego narasta bunt społeczeństwa przeciwko programowi zerowej emisji. Sprzeciw ten bynajmniej nie ogranicza się do Wielkiej Brytanii, ale jest powszechny. W efekcie politycy zmuszeni są zrezygnować z demonstrowania swojej proekologiczności i spowalniać lub nawet zatrzymać cały ten proces (...).
Rewolta przeciwko programowi zerowej emisji obejmuje już całą Europę. Nawet centrolewicowy portal Politico zmuszony był przyznać, że: „im bliżej do wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2024 r., z tym większym zwrotem mamy do czynienia we wszystkich głównych krajach Unii; wyborcy odwracają się od partii Zielonych w kontekście narastającej fali prawicowego populizmu i nastrojów antyunijnych … istotną przyczyną tego zwrotu jest niezadowolenie wyborców z unijnej polityki transformacji klimatycznej".
Taka rebelia przejawia się najostrzej w Niemczech, które od dawna widzą siebie w awangardzie transformacji Europy ku neutralności emisyjnej i gdzie Partia Zielonych jest ważnym członkiem koalicji rządowej. Propozycje dotyczące stopniowej eliminacji ogrzewania olejowego i gazowego w domach mieszkalnych niemal doprowadziły do upadku rządu w lecie i trzeba było je ograniczyć. Narasta presja na poczynienie dalszych ustępstw w sprawie unijnego zakazu pojazdów spalinowych od 2035 r. Na półkę odłożono zaostrzenie przepisów dotyczących efektywności energetycznej budynków.
Zielona reputacja Niemiec trochę się chwieje. Tej zimy Niemcy zamierzają ponownie uruchomić kilka unieruchomionych wcześniej elektrowni węglowych - rząd obawia się, że bez nich może zabraknąć elektryczności. Choć jest to powtórka sytuacji z zeszłej zimy, sprawa stała się bardziej poważna od chwili, kiedy to koalicja rządowa zamknęła na wiosnę ostatnie z pracujących reaktorów jądrowych w Niemczech. Siedem z dziesięciu najbardziej zanieczyszczających środowisko elektrowni węglowych na terenie Unii Europejskiej znajduje się w Niemczech.
Jeśli chodzi o poziom czystej głupoty, brytyjska polityki energetyczna jest niewątpliwie w ścisłej czołówce. Jednak spośród długiej listy kandydatów do tytułu najgłupszej polityki energetycznej, palma pierwszeństwa z pewnością przypada Niemcom. Europejski potentat przemysłowy ulega deindustrializacji na skutek polityk energetycznych zrodzonych w Berlinie i Brukseli. Obezwładniający koktajl wysokich kosztów energii, niedoborów siły roboczej i stosów biurokratycznych regulacji zmusza część największych niemieckich spółek — między innymi Volkswagen, BASF i Siemens — do poszukiwania bardziej przyjaznego klimatu dla biznesu w Ameryce Północnej i Azji. I po co to wszystko? Wśród zwykłych wyborców rośnie poczucie, że wielkie wyrzeczenia, których żąda się od nich, są zupełnie bezcelowe. Obecnie Wielka Brytania odpowiada za 1% globalnych emisji CO2, a Chiny za prawie 30%. Jaki wpływ na klimat będzie mieć zamiana taniego pieca gazowego na drogą pompę ciepła?
Chiny twierdzą, że ich emisje CO2 osiągną szczyt w 2030 r. i spadną do poziomu zera netto do 2060 r. Przyjrzyjmy się jednak temu, co robią, a nie co mówią: co tydzień (tak, co tydzień!) wydają pozwolenia na budowę dwóch nowych elektrowni węglowych. W zeszłym roku władze chińskie zatwierdziły budowę nowych mocy wytwórczych elektrowni węglowych w rekordowej wielkości 106 GW. W tym roku tempo wydawania pozwoleń jest jeszcze szybsze. Rośnie także tempo budowy nowych elektrowni węglowych. Aktualnie w Chinach zatwierdzono lub już realizuje się inwestycje dotyczące 243 GW mocy elektrowni węglowych.
W światowym rankingu mocy wytwórczych elektrowni opalanych węglem trzecie miejsce zajmuje USA. Indie, które są na drugim miejscu (po Chinach) także budują dalsze elektrownie węglowe, podobnie jak Bangladesz, Kambodża, Indonezja, Japonia, Pakistan, Filipiny, Korea Południowa i Wietnam. Region Azji-Pacyfiku odpowiada obecnie za 80% światowego popytu na węgiel. Nawet gdyby Ameryka jutro zamknęła wszystkie swoje elektrownie węglowe, to szybko zrekompensowałyby to z nawiązką wszystkie nowe elektrownie uruchamiane obecnie w Chinach. Ponura prawda jest taka, że Chiny i inne części Azji budują teraz tak wiele nowych elektrowni węglowych w tak szybkim tempie, że „transformacja energetyczna do zera netto", która jest obsesją brytyjskich i innych zachodnich polityków, jest faktycznie pozbawiona sensu. (...)” [4]
[Nasz komentarz] Pytanie na dziś i kierujemy je do polityków z lewa, z centrum i z prawa brzmi: czy dalej zamierzacie ratować planetę przed paliwami kopalnymi nawet za cenę bankructwa Polski i Polaków? Czy dalej jesteście za zamykaniem kopalń węgla kamiennego i brunatnego w Polsce? Czy dalej jesteście za budową elektrowni wiatrowych blisko domów z pomięciem zasady 10H? Od prawidłowych odpowiedzi na te proste pytania zależą Wasze i Nasze losy. Reszta będzie tylko oczywistą konsekwencją.
Tłumaczenie, opracowanie i komentarz
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
(1) Cytujemy fragment przemówienia Przewodniczącej KE na szczycie w Davos. Całość dostępna jest tutaj: https://ec.europa.eu/commission/presscorner/detail/en/ac_24_325 - publ. z dn. 19.01.2024 r.
(2) https://www.telegraph.co.uk/world-news/2024/01/19/ursula-van-der-leyens-eu-engine-ban-opposed-own-party/?mc_cid=4453245cf1&mc_eid=a7a76ea48a – publ. z dn. 19.01.2024 r.
(3) https://unherd.com/thepost/european-union-dropping-net-zero/?mc_cid=25cc2c4534&mc_eid=a7a76ea48a – publ. z dn. 21.01.2024 r.
(4) https://www.dailymail.co.uk/debate/article-12603697/ANDREW-NEIL-theres-growing-public-revolt-against-net-zero-forcing-politicians-Europe-renege-green-virtue-signalling.html - publ. z dn.6.10.2023 r.
(5) Climate Change Committee - główne ciało doradcze brytyjskiego rządu w sprawach klimatu i polityki klimatycznej
Wszechobecna propaganda klimatyczna w mediach głównego nurtu oparta jest o kilka mitów, które są nieustannie promowane wbrew oczywistym faktom i elementarnej wiedzy naukowej, zwłaszcza mit o szkodliwości dwutlenku węgla i jego szczególnej roli gazu cieplarnianego. Poglądy przeciwne i poddające w wątpliwość „ustaloną naukę o klimacie” są zaciekle eliminowane z obiegu publicznego, wszystko po to, by nie dopuścić do powstania nawet najmniejszych wątpliwości wśród polityków, dziennikarzy i wyborców, a już szczególnie dzieci i młodzieży w wieku szkolnym. W ten sposób bełkot klimatyczny rozlewa się po infosferze publicznej i uniemożliwia rzetelną debatę o przyczynach, skutkach i kosztach „walki z klimatem”. Skala manipulacji i dezinformacji jest na tyle duża, że konieczne jest posługiwanie się zupełnie innymi pojęciami umożliwiającymi prawidłowe nazwanie rzeczywistości bez jej przeinaczania. Prawda sama się nie obroni i wymaga codziennej pracy a zwłaszcza posługiwania się innym językiem niż klimatyczni histerycy i naciągacze. Dlatego misją naszego portalu jest obrona prawdy naukowej i polskich interesów politycznych oraz gospodarczych w czasach inwazji post-prawd, kłamstw i przeinaczeń.
Wszystkim naszym darczyńcom serdecznie dziękujemy. Portal utrzymuje się wyłącznie z prywatnych datków i nie korzystamy z żadnych publicznych pieniędzy. Takie finansowanie gwarantuje nam pełną niezależność a Czytelnikom publikacje, których nie znajdziecie nigdzie indziej. Prosimy o wpłaty na konto w PKO BP SA: 53 1020 2791 0000 7102 0316 5867
Tytuł wpłaty: "Darowizna na stopwiatrakom.eu"
Dziękujemy Państwu za życzliwe wsparcie!