Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
W dniach 2-14 grudnia 2018 r. w Katowicach obędzie kolejny szczyt klimatyczny COP24. Uczestnicy obrad będą pracować nad przyjęciem porozumienia implementacyjnego do Porozumienia paryskiego z 2015 r., tzw. „reguł katowickich”, czyli szczegółowych warunków mierzenia i rozliczania wkładów klimatycznych. Przypomnijmy, że w 2015 r. państwa – sygnatariusze porozumienia – zobowiązały się do utrzymania wzrostu globalnych temperatur na poziomie 2°C w stosunku do epoki przedindustrialnej. [1]
Szczyt klimatyczny w Katowicach będzie ważny z wielu powodów i może też być początkiem końca obecnej formuły szczytów z uwagi na widoczny już opór przed światową polityką klimatyczną, czego dobrym przykładem jest bunt „żółtych kamizelek” we Francji.
Obserwujemy obecnie kilka czynników, które mogą nadać nowy kierunek w publicznej debacie o zmianach klimatycznych. Z jednej strony dominująca narracja w mediach przekazuje alarmistyczne wizje w postaci gwałtownych zjawisk atmosferycznych, za które ma odpowiadać człowiek poprzez nadmierną emisję CO2 do atmosfery.
Charakterystyczny dla tego sposobu myślenia jest poniższy cytat z portalu onet.pl: „Uczestnicy rozmów klimatycznych w Katowicach spędzą pierwsze dni pracując nad umocnieniem wprowadzania w życie porozumienia paryskiego – mając przed oczami płonące lasy, rekordowo wysokie temperatury i topniejące czapy lodowe na biegunach.”
„Szacuje się, że przy obecnym poziomie deklaracji – w tym także tych ze strony Stanów Zjednoczonych – klimat ociepli się o około 3,2 stopnia. Zdaniem naukowców taki wzrost temperatury doprowadzi do katastrofalnych zmian w całym środowisku Ziemi.
"Zobowiązania do walki ze zmianami klimatu podjęte przez poszczególne państwa są za małe” – napisali w tym tygodniu przedstawiciele Programu Środowiskowego ONZ.” [2]
Z drugiej strony mamy do czynienia z mniejszością, która wskazuje na cykliczność zjawisk zmian klimatu, na ścisłe powiązanie stanu klimatu z aktywnością Słońca, na olbrzymią złożoność zjawisk pogodowych i klimatycznych, czy też na konieczność rozpatrywania zmian klimatu w długoterminowej perspektywie, co najmniej tysięcy lat, a nie pojedynczych lat. I po trzecie, niektórzy przywódcy polityczni, widząc dotychczasowe efekty polityki klimatycznej, zaczynają otwarcie mówić o jej absurdalności i kosztach z nią związanych. Prezydent USA – Donald J.Trump nie jest tutaj jedynym wyjątkiem.
Z tego bardzo złożonego i mało rozpoznanego zjawiska, jakim jest klimat, wciągnięto jeden i mało znaczący czynnik (dwutlenek węgla), wokół którego została zbudowana cała narracja „walki z klimatem”. Będąc po lekturze bardzo wielu opracowań poświęconych zjawiskom klimatycznym, nie da się w sposób absolutnie pewny stwierdzić, że to akurat dwutlenek węgla jest odpowiedzialny za wzrost temperatury na Ziemi. Po pierwsze, sam wzrost temperatury nie jest wcale taki pewny. Prowadzone przez ICPP pomiary są wątpliwej naukowo jakości i nie obejmują całej planety tylko wybrane punkty pomiarowe. W gruncie rzeczy mamy cały czas do czynienia z prognozowaniem i modelowaniem zmian klimatycznych, a nie z obserwacją zmian klimatycznych. Po drugie, sam związek przyczynowo skutkowy pomiędzy wzrostem stężenia CO2 w atmosferze, a zmianami klimatu lub globalnym ociepleniem, jest tylko jedną z wielu hipotez co do sposobu w jaki ociepla się ziemski klimat. O ile w ogóle się ociepla, a nie schładza. Zaskakujące jest to, że tzw. „nauki o klimacie” fetyszyzują znaczenie CO2, a ignorują inne czynniki, które mogą mieć znacznie większe znaczenie w tym procesie, jak np. zmienną aktywność Słońca, udział pary wodnej w atmosferze czy też cykl wymiany ciepła pomiędzy oceanami i morzami, a atmosferą. To tylko kilka przykładów z brzegu już bez przywoływania aktywności wulkanicznej na Ziemi, zmian w nachyleniu Ziemi w stosunku do ekliptyki czy też zmian natężenia ziemskiego pola magnetycznego oraz zmian jego biegunów. Przykładów można by mnożyć, choć dla zwolenników antropogenicznej teorii globalnego ocieplenia nie ma to znaczenia. Liczy się tylko dwutlenek węgla, dzisiaj traktowany już jak trujący gaz.
Biorąc te i inne czynniki pod uwagę, stoimy na stanowisku, że rola dwutlenku węgla jest demonizowana i dzieje się tak bynajmniej nie z autentycznej troski o środowisko, ale zupełnie z innych powodów, o których już wielokrotnie pisaliśmy. W tym miejscu warto tylko przywołać nasze rozważania poświęcone ideologii zrównoważonego rozwoju, która ma charakter totalny i niesie w sobie program pełnej kontroli państw i społeczeństw ze strony globalnych rynków finansowych przy pomocy monetaryzacji dóbr powszechnie dostępnych, jak powietrze, woda czy też przestrzeń. Program kontroli emisji dwutlenku węgla jest tylko programem testowym, przy pomocy którego rynki finansowe badają, jak można kierować rozwojem poszczególnych państw i ich gospodarek. Łatwo jest sobie wyobrazić program, w którym każdemu z nas, z chwilą urodzenia przypisuje się określoną ilość dwutlenku węgla do wydalenia czy ilość wody do zużycia, której nie będzie wolno nam przekroczyć pod groźbą kary lub z uwagi na konieczność zakupu „praw do emisji” od państwa. Łatwo sobie wyobrazić system, w którym osoby niezgadzające się z władzą będą pozbawiane takich praw do emisji lub będą one im ograniczane. Daje to nowe możliwości kontrolowania zachowań ludzi oraz całych społeczeństw. No bo kto dzisiaj zagwarantuje nam, że Polacy będą mieli tyle samo praw do emisji CO2 w przeliczeniu na mieszkańca, co Niemcy lub Francuzi.
Co zaprezentuje polski rząd na COP24?
Rozważania te można by jeszcze kontynuować, ale dzisiaj ważny jest kontekst rozpoczęcia obrad szczytu COP24, który ma właśnie obradować nad technicznymi aspektami wykonania Porozumienia paryskiego. W praktyce chodzi o sposób, w jaki poszczególne państwa będą sprawozdawały się ze swoich osiągnięć w zakresie dekarbonizacji gospodarki, w jaki sposób będzie kontrolowane wykonanie takich planów oraz przez kogo. Ważnym aspektem negocjacji będzie ustalenie czy możliwe będzie np. pozwanie państwa przez jakiś sąd za brak właściwej polityki klimatycznej lub też za brak skutecznej realizacji takiej polityki. Piszą o tym sami organizatorzy konferencji:
„Zasadniczym celem polskiej Prezydencji na COP24 jest przyjęcie decyzji zapewniającej pełne wdrożenie Porozumienia paryskiego (tzw. pakiet implementacyjny – Reguły Katowickie). Pakiet implementacyjny nada Porozumieniu paryskiemu realny kształt wyznaczając ścieżkę, którą każde z państw zdecyduje się podążać w zakresie intensyfikacji działań na rzecz ochrony klimatu. (…)
Ambicją polskiej Prezydencji jest przyjęcie reguł i narzędzi, które stworzą rozwiązanie systemowe dla całego świata, zastępujące punktową dyskusję na temat fragmentarycznych celów, nie pozwalającą na całościowe podejście do wszystkich istotnych obszarów emisji (takich jak transport, energia, budynki, rolnictwo), pochłaniania bilansującego emisje (lasy, grunty), środków wdrożenia (w tym finansowania) oraz działań dostosowujących gospodarki do spodziewanych zmian w przyszłości (tzw. działania adaptacyjne).” [3]
Wiemy, że polska prezydencja będzie dążyła do tego, by do tego bilansu emisji CO2 – środowisko można było zaliczać także pochłanianie CO2 przez lasy i gleby, ale pomysł ten nie cieszy się jakimś szczególnym wzięciem, gdyż zakłada on, że jakieś emisje CO2 w ogóle będą. Biorąc pod uwagę olbrzymie ambicje Komisji Europejskiej, która marzy o całkowitej dekarbonizacji gospodarki już w 2050 r., [4] to polska propozycja nie ma szansy na realizację, przynajmniej w ramach Unii Europejskiej.
Co więcej, opublikowanie całkiem rozsądnej propozycji nowej polskiej polityki energetycznej (PEP2040) tuż przed konferencją klimatyczną nie spotkało się z dobrym przyjęciem w mediach i zostało natychmiast zagłuszone histerycznymi wręcz publikacjami dotyczącymi rezygnacji z energetyki wiatrowej na lądzie. Widać, że nawet stopniowe i zaplanowane odchodzenie od energetyki węglowej w kierunku energetyki opartej o węgiel i atom, nie będzie akceptowane przez środowiska walczące z klimatem. Wszystko to było do przewidzenia z uwagi na presję jaką wywiera niemiecki rząd oraz Komisja Europejska na transformację energetyki w kierunku OZE. Stąd też istnieje duże prawdopodobieństwo, że COP24 zakończy się bez większego sukcesu.
Dlatego też jakakolwiek próba ratowania polskiej energetyki przed dekarbonizacją i przerobieniem na zieloną modłę, czyli budową wiatraków wszędzie, gdzie tylko się da, powinna zacząć się od odpowiedzi na pytanie o celowość naszej obecności w Unii Europejskiej, której polityka klimatyczno-energetyczna już od wielu lat dewastuje polską gospodarkę i konsumentów wysokimi cenami energii elektrycznej. Każdy kolejny rok udawania, że poradzimy sobie w ramach Unii z tym problemem jest zwykłą naiwnością, gdyż następuje obecnie przekształcanie Unii w państwo federalne pod niemieckim kierownictwem, czego kanclerz Merkel już nie ukrywa. [5]
Koszty naszej dalszej obecności w eurokołchozie będą dalej rosły aż do wywołania ciężkiego kryzysu gospodarczego i politycznego, który pozbawi PiS szansy na dalsze rządy. Jeśli rząd chce przetrwać 2019 r. i dalej rządzić, to więcej może ugrać kwestionowaniu pomysłów dekarbonizacji gospodarki niż na jej popieraniu. Bezkrytycznie prounijna polityka rządu Morawieckiego nie przynosi żadnych korzyści i jest odbierana jako słabość rządu. Czas chyba najwyższy udać się na korepetycje do Victora Orbana, który będąc w dużo gorszej sytuacji, radzi sobie znakomicie.
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
[3] http://cop24.gov.pl/pl/prezydencja/wizja/