Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
Pieniądze wyrzucone w błoto. Tak najkrócej można podsumować przygotowaną w błyskawicznym tempie rządową reglamentację na rynku cen energii. Dodatkowe posiedzenie Sejmu i Senatu, zwołane na dzień 28 grudnia 2018 r. miało tylko jeden punkt w porządku obrad – rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o podatku akcyzowym oraz o zmianie niektórych innych ustawy. Tekst ustawy dostępny jest tutaj: Ustawa reglamentacyjna
Akt I, scena I „Szybko, szybko, byle prędzej”
Pisaliśmy już o bezradności rządu wobec krachu na rynku cen energii elektrycznej spowodowanego unijną polityką klimatyczno-energetyczną. [1] Niestety po nieszczęsnym sejmowym wystąpieniu premiera Morawieckiego, w którym zapowiedział on, że: „ceny prądu nie wzrosną”, było już jasne, że nastąpi polityczna interwencja na rynku, która zamrozi ceny energii. Nie wiadomo tylko było w jakim kierunku podąży ta interwencja, gdyż prace, które toczyły się w Ministerstwie Energii zostały objęte ścisłą tajemnicą.
Sprawa do tego stopnia była ukrywana, że na stronach RCL nie ma nawet informacji o tym, że taki projekt ustawy był procedowany przez rząd. Nie ma go w ogóle w rządowej bazie projektów legislacyjnych. Widocznie poszło to wszystko tzw. „szybką ścieżką”, czyli obiegiem bez prawa zgłaszania uwag.
Źródło: https://legislacja.rcl.gov.pl/lista?typeId=2&_typeId=1&title=&createDateFrom=&createDateTo=&applicantId=&number=&_isUEAct=on&_isTKAct=on&_isActEstablishingNumber=on&_isSeparateMode=on&_isDU=on&_isNumerSejm=on#list Stan na dzień 31.12.2018 r.
W dniu 21 grudnia 2018 r. premier Morawiecki wraz z ministrem Tchórzewskim wystąpili na konferencji prasowej i przedstawili założenia projektu ustawy reglamentującej ceny energii. [2]
Projekt ustawy ostatecznie uchwalono, a Prezydent Andrzej Duda od razu go podpisał. Teraz została już tylko jego publikacja w Dzienniku Ustaw. Żeby było śmieszniej, to ustawa ma wejść w życie w dniu 1 stycznia 2019 r., a została opublikowana została dopiero w dniu 31 grudnia 2018 r., ok. 18.15 - 18.30 w Dzienniku Ustaw nr 2538. Szczyt praworządności.
fot. Krystian Maj/KPRM
Wbrew pozorom jednak nie sam tryb uchwalania tej ustawy jest najważniejszy, ale jej treść, gdyż ta, mimo iż projekt był procedowany na „wariackich papierach”, zdążyła się zmienić w wyniku autopoprawki wniesionej przez premiera. I to była niezwykle ważna autopoprawka.
Akt I, scena II „Mamy projekt ustawy. Będzie sukces”
W dniu 21 grudnia 2018 r. (piątek przed Świętami Bożego Narodzenia) został wniesiony do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o podatku akcyzowym – druk sejmowy nr 3112 (wersja pierwotna). Projekt ten ograniczał się do trzech zmian prawnych, które należy ocenić jako przemyślane i mieszące się w realiach rynkowych.
Projekt ustawy zakładał:
- obniżenie wysokości akcyzy na energię z 20 zł/MWh do 5 zł/MWh. Ministerstwo Energii szacowało utratę przychodów budżetu państwa z tego tytułu w 2019 r. na kwotę 1,85 mld zł;
- obniżenie opłaty przejściowej dla wszystkich odbiorców energii elektrycznej o 95%. Ministerstwo Energii szacowało utratę przychodów spółek obrotu energią z tego tytułu w 2019 r. na kwotę 2,24 mld zł;
- sprzedaż na giełdzie EEX w Lipsku (giełda handlująca uprawnieniami do emisji CO2) niewykorzystanych dotychczas uprawnień przez polską energetykę, ok. 55 mln t. Dochód ze sprzedaży zasiliłby budżet państwa kwotą szacowaną przy obecnych cenach na ok. 5,5 mld zł, co zneutralizowałoby utratę przychodów podatkowych z akcyzy.
Warto zwrócić uwagę na uzasadnienie do tego projektu ustawy, gdyż urzędowo potwierdza w nim wszystko to, co piszemy o skutkach polityki klimatyczno-energetycznej i o czym napisaliśmy w tekście pt. „Kilka słów o przyczynach wzrostu cen energii w Polsce” w dn. 27.12.2018 r.
„Potrzeba wprowadzenia ustawy jest związana z występującymi w 2018 roku dynamicznymi wzrostami cen energii elektrycznej na rynku hurtowym. Wzrosty te są silnie związane z prowadzoną w Unii Europejskiej polityką klimatyczną. Głównym jej elementem jest system handlu przydziałami emisji dwutlenku węgla wprowadzony na obszarze UE dyrektywą 2003/87/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 13 października 2003 r. ustanawiającą system handlu przydziałami emisji gazów cieplarnianych we Wspólnocie oraz zmieniającą dyrektywę Rady 96/61/WE. Nakłada ona obowiązek zakupu uprawnień do emisji CO2 przez źródła spalania paliw.
Cena uprawnień do emisji CO2 w 2017 r. oscylowała na poziomie 5-6 €/t. W 2018 r. doszło to skokowego wzrostu cen uprawnień i we wrześniu 2018 r. ceny przekroczyły wartość 25 €/t, czyli wzrosły o 400%. Na poniższym wykresie zaprezentowano zmianę cen do emisji CO2 w latach 2013-2018.”
Skokowy wzrost cen uprawnień do emisji CO2 oraz wzrost cen paliw w Europie wygenerował wzrosty cen energii elektrycznej na giełdach w całej Europie, w tym w Polsce. Średnia cena energii elektrycznej w kontrakcie rocznym na Towarowej Giełdzie Energii S.A. oscylowała przed wzrostami cen do emisji CO2 (listopad 2017) na poziomie 174 zł/MWh, a w listopadzie 2018 r. w kontrakcie na rok 2019 średnia cena wynosiła już 286,61 zł/MWh, czyli o ponad 100 zł więcej za jedną megawatogodzinę niż w roku 2017 (o 65% więcej, niż w analogicznym okresie w roku 2017).
Następstwem opisanych trendów było opracowanie cenników oraz taryf przez przedsiębiorstwa energetyczne sprzedające energię elektryczną odbiorcom końcowym na poziomach nieakceptowalnych ze społecznego punktu widzenia. Również w prowadzonych postępowaniach przetargowych dużych grup zakupowych wystąpiły znaczne wzrosty cen energii elektrycznej. Zastosowanie planowanych wzrosty cen dla odbiorców przełożyłoby się również skrajnie niekorzystnie na kondycję krajowej gospodarki i mogło stać czynnikiem wzrostowym inflacji. Wprowadzenie regulacji ujętych w projekcie ustawy zniweluje te negatywne skutki dla odbiorców końcowych energii.” [3]
Źródło: Raporty z rynku CO2 – listopad 2018. www.kobize.pl
Akt II, scena I „Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być dobrzej”
Gdyby projekt ustawy reglamentacyjnej, ten w pierwotnej, wersji został uchwalony, to w zasadzie można by nawet pochwalić rząd, za zdroworozsądkowe, choć spóźnione o jakieś dwa lata, rozwiązanie problemu polegające na obniżeniu poziomu opodatkowania energii. Jeszcze lepsze efekty przyniosłaby obniżka stawki podstawowej VAT, nawet o 1%, ale to już jest za trudne dla naszych polityków, bo wymagałoby wyjścia poza schemat dobrego wujka z kasą.
W wyniku autopoprawki wniesionej w dniu 27 grudnia 2018 r. (pierwszy dzień po Świętach Bożego Narodzenia) przez premiera (druk sejmowy nr 3112-A) kształt ustawy reglamentacyjnej uległ jednak dużej zmianie. W efekcie, w projekcie znalazły się:
- dalsze obniżki niektórych stawek opłaty przejściowej;
- mechanizm zwrotu utraconych przychodów przez spółki obrotu energią. Na ten cel planuje wydać ok. 4 mld zł za pośrednictwem specjalnie do tego utworzonego państwowego funduszu celowego pn. „Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny”;
- nowy program inwestycyjny pn. „Krajowy System Zielonych Inwestycji” o wartości ok. 1 mld zł, który będzie finansowany ze środków pochodzących ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 przez rząd. Oczywiście „Zielone Inwestycje”, to zapewne będą kolejne instalacje OZE czy magazyny energii;
- mechanizm zamrażający ceny energii elektrycznej według stanu na dzień 30 czerwca 2018 r. (spółki obrotu energią);
- mechanizm zamrażający stawki za przesył lub dystrybucję energii elektrycznej na dzień 31 grudnia 2018 r. (spółki dystrybucyjne i przesyłowe).
W ten sposób w 2019 r. ceny energii elektrycznej zostały „zamrożone” dla wszystkich grup odbiorców, a dla tych, którzy podpisali już stosowne umowy na dostawę energii operatorzy zostali ustawowo zobowiązani do zmiany warunków umów najpóźniej do dnia 1 kwietnia 2019 r., ale z mocą wsteczną już od dnia 1 stycznia 2019 r.
Uzupełnieniem tej regulacji jest wprowadzenie ustawowej możliwości zwrotu utraconych przychodów przez spółki obrotu energią wynikającej z zamrożenia cen energii. Odbywać się to będzie ze środków gromadzonych na Funduszu Wypłaty Różnicy Ceny. Mówiąc wprost, rząd zwróci spółkom handlującym energią różnicę między rynkową ceną energii, a ceną regulowaną.
W efekcie tej ustawowej interwencji na rynku energii budżet państwa będzie uszczuplony o jakieś 9,09 mld zł. Ile dokładnie, będzie wiadomo dopiero w 2020 r. po rozliczeniu wszystkich opłat, podatków i wypłat różnicy ceny.
Źródło: uzasadnienie do rządowego projektu ustawy – druk nr 3112-A
Akt III, „Rząd zaczyna od regulowania cen energii, a skończy na wprowadzeniu kartek na energię”
[Nasz komentarz] Dla wszystkich obserwatorów sceny politycznej powinno być jasne, że rząd jakoś wybrnął z kłopotu podwyżek cen energii. Pierwotne rozwiązanie było dobre, ale nie gwarantowało jednego – braku podwyżek cen energii na rynku. Obniżenie podatków, które nie ważą zbyt wiele w cenie energii, to było za mało, by politycznie obronić rząd przed zarzutem, że nic nie zrobił z rosnącymi cenami. Dzisiaj już wiemy, że ceny energii w 2019 r. zostały ustawowo zamrożone.
Czy to rozwiąże problem wzrostu cen energii? Oczywiście, że nie. Jest to klasyczne rozwiązanie zastępcze, które będzie generować jeszcze więcej problemów niż mogłyby wywołać same wzrosty cen energii. Niemniej jednak, gdy w grę zaczął wchodzić wizerunek samego premiera, który obiecał, że podwyżek nie będzie, to zastosowano rozwiązanie rodem z epoki PRL-u, czyli reglamentację cen.
Trudno o lepszy dowód na tezę, że Mateusz Morawiecki uwierzył w socjalizm i we własną moc sprawczą do wprowadzania sprawiedliwości społecznej tu i teraz. Socjalizm to jest bardzo ciężki nałóg, gdyż na początku daje on poczucie sprawstwa „Jam to, nie chwaląc się, sprawił”, jak mawiał Imć Onufry Zagłoba, ale potem, gdy trzeba każdą sprawę samemu ręcznie popychać, tonie się w odmętach nikomu niepotrzebnej roboty. Socjalizm w rządzie, to mikrozarządzanie każdymi sprawami, która frustruje każdego, z ministrami na czele. Myśmy to już przerabiali za PRL-u, więc warto z własnej, lecz niechlubnej historii wyciągać wnioski i nie wchodzić z obłoconymi butami tam, gdzie nawet boso nie wypada.
Socjalizm, poprzez własny interwencjonizm w naturalne procesy rynkowe, likwiduje związek pomiędzy przyczyną a skutkiem i zastępuje go ingerencją rządu, zwanym dawno temu „ręcznym sterowaniem”. W ten właśnie sposób wyrasta na naszych oczach zbawca narodu, co sam jeden podwyżkom cen energii dał radę i wygrał. Szkoda, że na ten sukces, zrzucą się podatnicy. Rząd wyjmie te brakujące 9 mld zł z kieszeni podatników, bo innych nie ma.
Tymczasem, istotą problemu, który objawił się przy okazji uchwalania ustawy „reglamentacyjnej” jest ukrywanie rzeczywistych konsekwencji jakie niesie ze sobą polityka klimatyczno-energetyczna Unii Europejskiej z jej obsesją na punkcie walki z klimatem i węglem. Niby to wszystko jest w uzasadnieniu do ustawy, ale bez wyciągania zasadniczych wniosków wynikających z tych faktów. A tu przecież sprawa jest prosta, polityka klimatyczna = wysokie ceny energii dla wszystkich.
Jednak dla premiera Morawieckiego, uważającego się za mocno proeuropejskiego i nowoczesnego, zaatakowanie polityki klimatyczno-energetycznej i szerzonego wraz z nią obłędu na temat globalnego ocieplenia i zmian klimatu, byłoby nie do pomyślenia. Dzisiaj religia klimatyczna jest już obowiązkowym wyznaniem dla tzw. „europejskich” polityków. Oni naprawdę w nią wierzą, a każdy kto ma wątpliwości jest poddawany środowiskowemu ostracyzmowi. Wystarczy przykład podać prezydenta USA Donalda Trumpa, który po wycofaniu USA z Porozumienia paryskiego, traktowany jest jako wróg klimatu nr 1.
Premier, ze swoją wiarą w elektromobilność, walkę ze smogiem i wspieranie budowy wiatraków, idealnie wpisuje się w europejski format polityka – aktywisty klimatycznego, który wolałby nie brudzić się węglem w żaden sposób. Jako były bankowiec nie ma pojęcia o energetyce i patrzy na nią przez pryzmat rynków finansowych, które dzisiaj zaangażowane są w ekspansję OZE. A jak rentowność energetyki konwencjonalnej jest niższa od tej niby odnawialnej, to dla bankowca rachunek jest prosty. Trudno więc oczekiwać od Morawieckiego, że będzie on walczył o silną energetykę konwencjonalną w Polsce, opartą o własne surowce i zakłady wytwórcze; trudno wymagać od niego, by nazwał rzeczy po imieniu, że cała ta polityka klimatyczno-energetyczna służy pozbawieniu Polski oraz innych krajów z Europy Centralnej wpływu na własną energetykę i wymuszeniu płacenia gigantycznego haraczu za możliwość korzystania z własnych surowców energetycznych.
Czym, jak nie haraczem, jest konieczność płacenia za prawo do spalania własnego węgla, który wydobywamy w Polsce? Czym, jak nie haraczem jest konieczność dofinansowania i kupowania drogiej, niesterowalnej oraz nieefektywnej technologii wytwarzania energii przez pseudoekologiczne wiatraki? Na tej samej zasadzie Don Corleone sprzedawał „najlepszą” włoską oliwę w mieście. Kto nie chciał jej kupować od Corleone, dostawał w pysk, a i tak kupować musiał. Dokładnie w ten sam sposób działa Komisja Europejska. Możemy sobie wybrać dowolny model miksu energetycznego w kraju, pod warunkiem, że nie będzie w nim węgla, a będą w nim same wiatraki. Jak widać ratowanie klimatu, wymaga składania kosztownych ofiar na rzecz wyznawców religii klimatycznej.
Prawdą jest, że rząd PO-PSL podpisał się pod nowymi celami klimatycznymi, jeszcze w 2014 r., czym pogrążył polską energetykę i tylko za to powinien stanąć in corpore przed Trybunałem Stanu i dożywotnio ekskomunikowany. Prawdą jest też to, że rząd PiS, zupełnie bezmyślnie podpisał Porozumienie paryskie w 2015 r. i szybko je ratyfikował. A teraz jeszcze wrócił do wiatrakowania Polski. I za to też zostanie rozliczony.
Rząd PiS miał ponad trzy lata na przygotowanie się do batalii w zakresie polityki klimatyczno-energetycznej, która jest najważniejszą unijną polityką i której efektem będzie zneutralizowanie i marginalizacja ostatniego sektora gospodarki, który był jeszcze w stanie decydować o samodzielnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej – górnictwa węglowego i energetyki. Premier Beata Szydło zaczęła naprawdę dobrze i była szansa, że upora się ona z wiatrakowaniem Polski oraz z polityką klimatyczną. Niestety, zmiana premiera doprowadziła do odwrócenia priorytetów w rządzie i nagle rząd zaczął wierzyć w eurosocjalizm, przyjaźń i braterstwo między narodami oraz w globalne ocieplenie. Tylko dlaczego to wszystko musi aż tyle kosztować?
Po sposobie uchwalenia ustawy reglamentacyjnej widać, że premier umacnia jedynie własną pozycję, kosztem reszty ministrów. Uzgodnienia w ramach rządu są już tylko zwykłą formalnością. Decyzje polityczne podejmowane są wyłącznie przez premiera i jego najbliższe otoczenie, a członkowie Rady Ministrów są marginalizowani do roli adiutantów premiera i nie są samodzielnymi graczami. Ich własne pomysły są korygowane i zmieniane tak długo, aż zyskają akceptację premiera. Tymczasem, nie jest nam wiadomo, by premier posiadał własną inicjatywę ustawodawczą i prawo wydawania dekretów z mocą ustawy na gruncie przepisu art. 118 Konstytucji RP. Biorąc jednak pod uwagę tempo pracy nad tym projektem, to widać, że premier nie tylko wymusił na własnym rządzie i parlamencie zamrożenie cen energii, ale zrobił to w nadzwyczajnym trybie i szalonym tempie, które nie ma nic wspólnego z normalną pracą ustawodawcy oraz obowiązującą procedurą legislacyjną. W tym celu zwołano nawet specjalne posiedzenie Sejmu i Senatu, byle tylko zdążyć z uchwaleniem przepisów przed Nowym Rokiem.
Najgorsze jest to, że gdyby rząd z taką determinacją walczył o najważniejsze sprawy dla Polski, m.in. zwalczał politykę klimatyczno-energetyczną Unii Europejskiej czy imigrację zarobkową z krajów pozaeuropejskich do Polski, to bylibyśmy spokojni o naszą przyszłość. A tak rząd przeszedł na ręczne sterowanie cenami, co skończy się tragicznie dla kolejnego rządu, dla gospodarki i dla odbiorców energii, ale w 2020 r. Morawieckiego na stołku premiera już nie będzie. Wtedy ceny energii i tak wzrosną.
Ceterum censeo, molendia delendas esse
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
[3] Uzasadnienie do projektu ustawy o zmianie ustawy o podatku akcyzowym oraz o zmianie niektórych innych ustaw (druk sejmowy nr 3112)