Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
W pierwszej połowie marca br. grupa znaczących zagranicznych podmiotów gospodarczych w Polsce — w tym Google, Mercedes, Ikea, Amazon, ale także rodzima Hutnicza Izba Przemysłowo-Handlowa, Stowarzyszenie Producentów Cementu, Polska Izba Motoryzacji oraz Cement Ożarów — zażądała w liście otwartym skierowanym do „rządzących” przyjęcia 500-metrowej minimalnej odległości między gigantycznymi elektrowniami wiatrowymi a domami ludzi mieszkających na wsi i w małych miasteczkach. [1]
Jak to się stało, że przedsiębiorcy, których nikt do niedawna nie zaliczyłby do przedsiębiorstw energetycznych, uznały za słuszne, by publicznie napomnieć premiera Mateusza Morawieckiego, o tym jaka odległość wiatraków od domów jest „dopuszczalna” społecznie i „właściwa”? Co więcej, sygnatariusze apelu sugerowali, że oddalenie wiatraków tylko o dalsze 200 m, tj. w sumie 700 m, może spowodować, że przestaną inwestować w naszym kraju. Poniższy cytat mówi sam za siebie:
„Jako firmy mające ambitne cele w zakresie zrównoważonego rozwoju, od lat inwestujemy w odnawialne źródła energii. Dziś zielona energia to nie tylko nowa moda – to konieczność. Aby skutecznie zmniejszyć wpływ na środowisko i zachować konkurencyjność, nasze firmy traktują priorytetowo inwestycje na tych rynkach, na których zielona energia elektryczna jest łatwo dostępna. Widzimy ogromny potencjał wzrostu naszych działalności w Europie Środkowo-Wschodniej, a Polska jest dla nas szczególnie interesującym rynkiem. Wspólnie chcielibyśmy mieć realny wpływ na umocnienie pozycji Polski jako kluczowego rynku dla naszych przyszłych inwestycji". [1]
Fot. David Mark z Pixabay
Należy zadać sobie pytanie, dlaczego akurat te spółki, kompletnie niekojarzone przecież z sektorem energetycznym z takim zapałem gorliwie zwalczają minimalną odległość wiatraków od zabudowy mieszkalnej i wpisują się w linię ustaloną przez WindEurope, która to organizacja „jest głosem sektora energetyki wiatrowej i aktywnie promuje rozwój energii z wiatru w całej Europie”, jak napisano na jej stronie internetowej? Stanowisko lobbystów wiatrakowych z WindEurope było jasne: w Polsce minimalna odległość powinna wynosić właśnie 500 m i ani metra mniej czy więcej. [2]
Komunikat prasowy WindEurope z dnia 19 stycznia 2023 r. miał jednoznaczny tytuł: „Jedynie 500-metrowa odległość minimalna zapewni podstawę dla (rozwoju) lądowej energetyki wiatrowej w Polsce”. Dalej komunikat domagał się w równie kategoryczny sposób od Sejmu: „Polski parlament musi się trzymać” 500 m. Wobec poważnych kłopotów, jakie przechodzi obecnie branża wiatrakowa w Europie [3], taka odległość minimalna w Polsce pozwoli uruchomić zamówienia o wartości 17 mld euro (prawie 80 mld euro) — liczą wiatrakowi lobbyści.
Jak było do przewidzenia, dyrektor generalny WindEurope ocenia, że: „więcej energii z wiatru przyczyni się do obniżenia rachunków za energię i zapewni niezależność energetyczną (Polski) od Rosji”. Cytuje jako wiarygodne szacunki PSEW, według których energia elektryczna z wiatru jest dzisiaj w Polsce pięć razy tańsza, niż pochodząca z paliw kopalnych! Jak oni to policzyli, skoro im więcej wiatraków, tym droższa energia elektryczna?
Jeśli chodzi o absolutnie kluczową dla lobby wiatrakowego sprawę jak najbliższej lokalizacji elektrowni wiatrowych od domów ludzi, to pierwotnie proponowana przez polski rząd odległość minimalna 500 m „jest zasadniczo zgodna ze średnią europejską”. To sugeruje, że w logice lobbystów akceptowalne jest stawianie wiatrakowych gigantów jeszcze bliżej domów, bo to przecież daje jeszcze większe możliwości rozwoju energetyki wiatrowej. W praktyce, przed lipcem 2016 r. powszechnie lokalizowano wiatraki w odległościach i 400 m od zabudowy mieszkalnej. Stąd przecież się wzięła minimalna odległość10H, która wymusiła racjonalizację podejścia do lokalizacji farm wiatrowych na lądzie.
Z kolejnego komunikatu WindEurope z dnia 31 stycznia 2023 r. [3] dowiadujemy się natomiast o „dramatycznie złej” sytuacji sektora wiatrakowego w całej Europie - pomimo ogromnych subsydiów, przywilejów i priorytetów dla branży wiatrowej w stosunku do tradycyjnych wytwórców energii elektrycznej, z których branża korzysta już od dwudziestu lat w Europie. Pomiędzy 2021 a 2022 rokiem zamówienia na nowe turbiny wiatrowe spadły aż o 47%! W całej Europie nastąpił spadek inwestycji w energetykę wiatrową. To dlatego maksymalne uruchomienie w Polsce zamówień w łańcuchu dostaw branży producentów turbin (owe prognozowane 17 mld euro) miało tak kolosalne znaczenie. Niestety tę bitwę rząd Morawieckiego a w zasadzie polskie społeczeństwo, bo trudno traktować ten rząd za emanację polskiego społeczeństwa, sromotnie przegrał a wraz z nim polski konsument energii, któremu przyjedzie uczestniczyć finansowo w biznesowych sukcesach lobby wiatrakowego w charakterze owcy do strzyżenia. Warto zapamiętać tę cyfrę – 17 mld euro w zamówieniach dla przemysłu wiatrakowego w Europie tylko z Polski.
Brudne i czyste interesy
W świadomości publicznej na tzw. „Zachodzie” istnieje stare przekonanie, że światem rządzą, między innymi, wielkie koncerny naftowo-węglowo-gazowe. Na tej podstawie udało się niedawno się przekonać część opinii publicznej, że wszelka krytyka czy nawet ograniczony sceptycyzm wobec teorii o antropogenicznych źródłach globalnego ocieplenia lub konkretnych rozwiązań technicznych wykorzystywanych w „walce przeciwko zmianom klimatycznym” są opłacane po kryjomu przez „brudne” dolary magnatów węgla czy ropy naftowej.
Fot. Terry McGraw z Pixabay
We współczesnej kulturze na Zachodzie dominuje postrzeganie energetyki konwencjonalnej jako coś „demonicznego”, z czym koniecznie trzeba walczyć, choć obecnie ta już jest coraz mniej „brudna”. W tej powszechnej medialnej narracji nie ma mowy o jakimkolwiek docenieniu historycznej roli paliw kopalnych w wyniesieniu ludności krajów Zachodnich z życia w biedzie i uwolnienia od ciężkiej fizycznej pracy. Jeszcze całkiem niedawno, przed masową elektryfikacją przemysłu i społeczeństwa, przeciętne życie ludzkie było bardzo krótkie i nędzne. Nawet w obecnej sytuacji niedoboru energii na rynku bardzo niechętnie przyznaje się, że konwencjonalna energetyka oparta o paliwa kopalne pozostaje wciąż niezbędna do przetrwania cywilizacji i jej komfortów na współcześnie akceptowalnym poziomie. Jest dużym paradoksem to, że zależność pomiędzy dobrobytem a paliwami kopalnymi doskonale rozumieją Chiny, Indie i cały świat arabski. Wszyscy, poza kolebką współczesnej cywilizacji, która została owładnięta klimatyczną paranoją i intelektualnym bełkotem o zrównoważonym rozwoju.
Tymczasem przekonanie, że światem rządzą pieniądze zarobione na ropie i węglu, trąci już dzisiaj myszką. Dzięki politykom klimatycznym, realizowanym nie tylko przez rządy, ale i przez potężne organizacje pozarządowe oraz dzięki pełnej kontroli przekazu medialnego w świecie zachodnim, można już prowadzić bardzo wielkie interesy w ramach „zielonej energetyki” i czy szerzej w ramach „zielonej gospodarki”. Co więcej, taki biznes daje — w obecnym klimacie politycznym panującym na Zachodzie — gwarancję, że dana działalność nie stanie się w nieodległej przyszłości nierentowna lub wprost zakazana na mocy decyzji politycznych, gdyż wszystkie siły polityczne uwierzyły w klimatyzm i zrównoważony rozwój, jako nową religię światową. A taka perspektywa raczej nie zachęca do inwestowania w nowe przedsięwzięcia biznesowe związane z paliwami kopalnymi. Interesy materialne (pieniądze) „nowej proekologicznej gospodarki” są coraz bardziej dominujące. Baronowie naftowi i gazowi mają obiektywnie coraz mniej możliwości, by wpływać na opinię społeczną zgodnie z ich własnymi interesami.
Jak dotąd cechą charakterystyczną „nowej zielonej gospodarki” jest pełne uzależnienie jej modelów biznesowych od subsydiów publicznych i żerowanie na przymusie regulacyjnym, tj. narzucaniu korzystania z określonej technologii na mocy prawa powszechnie obowiązującego. Taka sytuacja ma miejsce właśnie w energetyce, gdzie inwestowanie publicznych środków było koniecznością, ze względu na bardzo długi okres inwestycyjny i kluczowe znaczenie energetyki jako fundamentu funkcjonowania reszty gospodarki i całego społeczeństwa. Jednak różnica między „starym” a „nowym” w gospodarce polega na tym, że jak dotąd „proekologiczny biznes” opiera się w pierwszym rzędzie na żerowaniu na subsydiach publicznych, a drugorzędne znaczenie mają sygnały rynkowe (tj. zdolność do wytworzenia dóbr i świadczenia usług, które znajdą nabywców na wolnym rynku).
Na nowy – nazwijmy go „zielony” model biznesowy – przechodzą więc podmioty do niedawna symbolizujące tradycyjną gospodarkę. Wielki duński koncern tradycyjnej, rzekomo brudnej energetyki Ørsted w tej chwili zarabia pieniądze, budując morskie farmy wiatrowe u wybrzeży Wielkiej Brytanii czy USA, gdzie z publicznej kieszeni finansuje się takie inwestycje. Można powiedzieć, że w ostatnich dziesięcioleciach model rozwoju gospodarki realizowany przez Chiny obejmuje wykorzystywanie biznesowych szans, jakie tworzy budowanie zielonej gospodarki przez Zachód.
Jak farmy wiatrowe pojawiają się w bilansach spółek odległych od energetyki?
W spółkach, których działalność jest bardzo odległa od wytwarzania energii, doszło już do strategicznego przestawienia myślenia o rzeczywistości wymuszonej przez zielonych rewolucjonistów i zamordystów. Teraz, przynajmniej oficjalnie, obowiązuje entuzjastyczna wiara w „zdekarbonizowaną przyszłość”, to znaczy, że uda się zastąpić całościowo obecny system energetyczny energetyką opartą na OZE, czyli głównie na farmach wiatrowych i solarnych. Nowy wizerunek firmy to przedsiębiorstwo, które nie tylko dostarcza pożądane przez rynek wytwory i tworzy „wartość dodaną” dla swoich udziałowców, ale jednocześnie jest jak najbardziej zaangażowane w „walkę z klimatem”, energicznie dąży do zeroemisyjności i uznaje za „przyszłościowe” akurat te technologie, które są obecnie forsowane przez opanowany przez klimatystów Zachód. Niekiedy wypowiedzi przedstawicieli spółek rodzą wrażenie, że ważniejsze jest to drugie (zaangażowanie w sprawy klimatu), niż to pierwsze, czyli tradycyjna rola spółki (zyski dla akcjonariuszy). Refleksja nad kosztami takiej transformacji, zarówno dla przyrody, jak i dla człowieka, nie występuje w ogóle, gdyż model biznesowy „zdekarbonizowanej” gospodarki opiera się na samych fałszywych założeniach, które zyskały rangę prawa obowiązującego. Dlatego koszty utrzymania tego fałszywego modelu „zeroemisyjnego” życia będą tylko rosły i konieczne będzie stosowanie coraz większego przymusu, by wcielać w życie kolejne pomysły na dekarbonizację życia.
Jeśliby jednak spojrzeć nie na motywacje wizjonersko-ideologiczne, tylko te praktyczne, to motywacja do wykazania się pro-klimatyczną postawą jest tym większa, im bardziej energochłonna jest dana branża. Sektory skrajnie energochłonne, jak np. branża informatyczna (utrzymywanie serwerów oraz banków danych) [4] czy produkcji metali lub cementu są szczególnie narażone na różnorodne formy penalizacji korzystania z energii tradycyjnej. Poza „idealistycznym” (być może) przypadkiem szwedzkiej IKEI wśród sygnatariuszy listu w sprawie 500 m są same podmioty zużywające bardzo duże ilości energii elektrycznej.
Nie mając racjonalnych możliwości ograniczenia zużycia energii (poza wycofaniem się z dotychczasowej działalności i zamknięciem biznesu) energochłonne, przedsiębiorstwa mają do wyboru zasadniczo dwie opcje biznesowe. Jedna z nich, bardziej kłopotliwa i pewnie bardziej kosztowna w dłuższej perspektywie, polega na zbudowaniu własnych instalacji OZE o odpowiedniej mocy i połączeniu jej z zakładem produkcyjnym własną siecią energetyczną. W ten sposób można faktycznie twierdzić, że spółka korzysta z „czystej energii”. Jak wynika z wypowiedzi przedstawiciela Mercedes Benz Manufacturing Polska, ta spółka wybrała do realizacji tę pierwszą opcję. Jeśli tak, to Mercedes w Polsce ponosi także koszty stabilizacji nieprzewidywalnej, bo zależnej od wiatru energii elektrycznej dostarczanej do swoich zakładów, ale już ukrytej w cenie dystrybucji energii.
Przedsiębiorstwa spoza energetyki stały się deweloperami wiatrakowymi w Polsce
Druga opcja polega na „wrzuceniu” do bilansu aktywów w postaci budowy lub zakupu inwestycji OZE, która następnie oddaje wyprodukowaną energię do ogólnokrajowej sieci energetycznej. Taka instalacja może mieścić się bardzo daleko od faktycznych zakładów spółki i być z nimi powiązana jedynie właścicielsko. Twierdzenia zatem takich podmiotów, że stają się one „neutralna emisyjnie”, nie mogą się wtedy opierać na tym, że spółka zużywa tylko „czystą energię”, gdyż nie sposób bowiem wyróżnić, która część energii otrzymywanej z sieci energetycznej jest „zielona”, a która „czarna” (jak np. energia bazowa). Publiczne sugerowanie, że dany podmiot korzysta w 100% z energii odnawialnej, a więc w domyśle „czystej” energii skończyło się w takiej w Australii dla paru przedsiębiorców dotkliwymi karami za oszukańczą reklamę. Niestety w Polsce rynek medialny nie podlega żadnym regulacjom, które wymusiłyby podobne działania dyscyplinujące.
Natomiast stając się deweloperem wiatrakowym, można twierdzić, że suma summarum produkujemy tyle samo (lub nawet więcej) zielonej energii niż zużywamy czarnej, a więc tej „złej” energii i w ten sposób stajemy się „neutralni klimatycznie”. Wydaje się, że taką drogę wybrała w Polsce IKEA. Jej przedstawicielka pochwaliła się ostatnio na konferencji prasowej, że: „W ciągu 11 lat grupa zainwestowała w Polsce w energetykę odnawialną 1,8 mld zł. Ma zainstalowane 180 MW zielonych mocy, a w budowie kolejne 92 MW (farma wiatrowa i farma PV). Mamy obecnie sześć farm wiatrowych. W ubiegłym roku wyprodukowaliśmy 453 GWh energii, więcej niż obecnie zużywamy we wszystkich sklepach Ikea w Polsce, magazynach i centrach dystrybucyjnych.” [1]
Charakterystyczne, że chociaż IKEA „ma w planach inwestycje kolejnych 4 mld euro w energię odnawialną”, z których część może zainwestować w naszym kraju, te plany nie wydają się obejmować współfinansowania niezbędnej rozbudowy sieci energetycznej czy zwiększonych kosztów bilansowania sieci energetycznej w związku z rosnącym udziałem niestabilnej energii z wiatru. Inwestorzy wiatrakowi nie partycypują bowiem w rosnących kosztach zarządzania siecią energetyczną wynikających głównie z dołączania kolejnych farma wiatrowych. Koszty te są bowiem „uspołeczniane”, tj. przerzucane na społeczeństwo i przedsiębiorców. Wzrost kosztów wytwarzania energii elektrycznej dotyczy mniej osób fizycznych, gdyż polski rząd zamroził na razie taryfy na energię dla wyborców, by ci nie zorientowali się w rzeczywistych skutkach polityki klimatycznej i jej wpływu na inflację oraz ceny produktów w sklepach. O tym, że problem przeciążenia sieci energetycznej w Polsce istnieje wskazuje nieco mimochodem przedstawicielka IKEA: „apelujemy również o zwiększenie inwestycji w sieci przesyłowe, o uelastycznienie możliwości przyłączeń, cable pooling i skrócenie czasu na decyzje administracyjne.” [5]
Dodatkowym, ale istotnym elementem — w warunkach polskiej gospodarki, która w znacznym stopniu pracuje w ramach łańcuchów wartości koncernów np. niemieckich — są deklaracje dotyczące presji na polskich podwykonawców, aby się „zdekarbonizowali”. Jak zapowiada przedstawicielka Mercedes-Benz Manufacturing Poland: „Jeśli polscy dostawcy w branży automotive się nie zdekarbonizują, to wypadną z konkurencji.” [1]
Efektem takich działań będzie pewnie pojawienie się w Polsce dalszych podmiotów zajmujących się deweloperką wiatrakową i niszczących polską wieś i rolnictwo. Na wsi mają zostać tylko wiatraki, farmy fotowoltaiczne oraz watahy wilków. Taki jest plan klimatystów i oczywista konsekwencja ich działań. Ideologia zrównoważonego rozwoju ma charakter totalitarny, dlatego podporządkowuje sobie wszystko wokół siebie i przerabia na własną modłę.
Biznesowe priorytety
Spółki spoza energetyki chcące sobie zapewnić „zerową emisyjność” i dywersyfikują swoją działalność w kierunku deweloperki wiatrakowej, są zdecydowane walczyć o zapewnienie lokalizacji (przestrzeni) dla własnych inwestycji wiatrakowych, gdyż inaczej „bilans im się spina”. Konieczność walki o przestrzeń dostępną dla deweloperów wiatrakowych wynika z fundamentalnych cech tej formy energetyki.
Jak wskazuje angielski fizyk, jeśli idzie o tzw. „gęstość energii” pochodzącą z danego typu źródła: „paliwa kopalne są tysiąc razy bardziej „energetyczne” od odnawialnych źródeł energii, natomiast rozszczepienie jądra atomowego daje milion razy więcej energii niż paliwa kopalne.” [6]
To przekłada się odpowiednio na powierzchnię zajmowaną przez instalacje wytwarzające energię elektryczną z danego rodzaju źródła. Stąd, jeśli przyszły system energetyczny ma być zasadniczo oparty na farmach wiatrowych, należy oczekiwać coraz ostrzejszej walki o przestrzeń branży wiatrakowej zarówno z przyrodą, lasami, jak i z ludźmi mieszkającymi poza miastami. Presja na zabudowę wsi, łąk, pól i lasów wiatrakami w Polsce będzie narastać. Stąd wcześniej czy później wrócimy do ustawy odległościowej i minimalnej odległości 10H, by bronić ludzi. To jest konieczność, ale zrobi to już inny rząd niż globalistyczny i zależny od zagranicznych ośrodków władzy oraz ich pieniędzy rząd Morawieckiego.
W Polsce zapewnienie sobie maksymalnie wielkiej przestrzeni (zajmowanej dotychczas wyłącznie przez mieszkańców wsi i naturę) pod własne farmy wiatrowe wymaga maksymalnego zbliżenia gigantycznych elektrowni wiatrowych do siedzib ludzkich.
Stąd sygnatariusze wspomnianego apelu do „rządzących” w Polsce domagali się 500-metrowej odległości minimalnej, wpisując się w ten sposób w pełni w żądania europejskiego lobby wiatrakowego. To wszystko jednak nie koniec, gdyż wewnętrzna logika systemu energetycznego opartego o energetykę wiatrową i solarną zakłada ciągłą ekspansję w przestrzeni. Dojdzie więc do tego, że będzie trzeba wywłaszczać ludzi z ich domów na wsi, bo będzie brakowało miejsca na nowe wiatraki. Wcześniej czy później będziemy wycinać w Polsce lasy, by stawiać wiatraki. Bo tak jest wewnętrznie skonstruowany ten totalitarny system pseudo-zielonej energetyki. Dlatego od lat tłumaczymy, że wybór jest prosty albo chronimy ludzi, albo stawiamy wiatraki. Nie ma drogi pośrodku.
Tłumaczenie, opracowanie i komentarz
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
(1) https://www.bankier.pl/wiadomosc/Google-Ikea-i-Amazon-apeluja-o-zielona-rewolucje-w-Polsce-8492753.html – publ. z dn. 20.02.2023 r.
(2) https://windeurope.org/newsroom/press-releases/only-a-setback-distance-of-500-metres-will-support-onshore-wind-in-poland/ – publ. z dn. 19.01.2023 r.
(3) https://windeurope.org/newsroom/press-releases/investments-in-wind-energy-are-down-europe-must-get-market-design-and-green-industrial-policy-right/?mc_cid=bde437c6e9&mc_eid=4961da7cb1 – publ. z dn. 31.01.2023 r.
(4) Przykładem, jak dużo energii elektrycznej konsumuje branża IT, jest niedawna sytuacja na terenie Norwegii, gdzie instalacje (chińskiego!) TikToka konsumują tyle energii elektrycznej, że brakuje ich dla zakładów produkujących amunicję dla Ukrainy - https://www.breitbart.com/europe/2023/03/29/tiktok-is-stopping-us-from-producing-ammo-for-ukraine-arms-manufacturer-claims/ - publ. z dn. 29.03.2023 r.
(5) https://biznes.pap.pl/pl/news/siz/info/3384451,firmy-apeluja-o-wykorzystanie-potencjalu-zielonej-energii-w-polsce – publ. z dn. 20.02.2023 r.
(6) https://www.thegwpf.org/content/uploads/2023/03/Allison-nuclear-future.pdf
Wszechobecna propaganda klimatyczna w mediach głównego nurtu oparta jest o kilka mitów, które są nieustannie promowane wbrew oczywistym faktom i elementarnej wiedzy naukowej, zwłaszcza mit o szkodliwości dwutlenku węgla i jego szczególnej roli gazu cieplarnianego. Poglądy przeciwne i poddające w wątpliwość „ustaloną naukę o klimacie” są zaciekle eliminowane z obiegu publicznego, wszystko po to, by nie dopuścić do powstania nawet najmniejszych wątpliwości wśród polityków, dziennikarzy i wyborców, a już szczególnie dzieci i młodzieży w wieku szkolnym. W ten sposób bełkot klimatyczny rozlewa się po infosferze publicznej i uniemożliwia rzetelną debatę o przyczynach, skutkach i kosztach „walki z klimatem”. Skala manipulacji i dezinformacji jest na tyle duża, że konieczne jest posługiwanie się zupełnie innymi pojęciami umożliwiającymi prawidłowe nazwanie rzeczywistości bez jej przeinaczania. Prawda sama się nie obroni i wymaga codziennej pracy a zwłaszcza posługiwania się innym językiem niż klimatyczni histerycy i naciągacze. Dlatego misją naszego portalu jest obrona prawdy naukowej i polskich interesów politycznych oraz gospodarczych w czasach inwazji post-prawd, kłamstw i przeinaczeń.
Wszystkim naszym darczyńcom serdecznie dziękujemy. Portal utrzymuje się wyłącznie z prywatnych datków i nie korzystamy z żadnych publicznych pieniędzy. Takie finansowanie gwarantuje nam pełną niezależność a Czytelnikom publikacje, których nie znajdziecie nigdzie indziej. Prosimy o wpłaty na konto w PKO BP SA: 53 1020 2791 0000 7102 0316 5867
Tytuł wpłaty: "Darowizna na stopwiatrakom.eu"
Dziękujemy Państwu za życzliwe wsparcie!