Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
Główne źródło nieprawdziwych wiadomości o zjawiskach atmosferycznych zachodzących na Ziemi, czyli pracujący pod szyldem ONZ Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu (IPCC) twierdzi, że wskaźnik emisji dwutlenku węgla, których źródłem jest branża fotowoltaiczna, wynosi 48g CO2/1 kWh wyprodukowanej energii (dalej: gCO2/kWh). Niezależny włoski analityk Enrico Mariutti [1], który zadał sobie trud analizy emisyjności produkcji urządzeń do energetyki słonecznej zdominowanej obecnie przez Chiny i podważył ich wiarygodność. Mariutti uważa, że faktyczny wskaźnik emisyjności fotowoltaiki w ujęciu światowym jest bliższy obecnie 170-250 g CO2/kWh w zależności od miksu energetycznego wykorzystywanego w ich produkcji. Jeśli Mariutti ma rację, to klimatyczna krucjata w wykonaniu zachodnich elit jest mówiąc dyplomatycznie … całkowicie chybiona. Ale to nic nowego i zaskakującego w odniesieniu do przemysłu OZE, który przyzwyczaił nas wszystkich do tego, że nic co mówi nie jest prawdą.
Mówiąc o emisjach z poszczególnych urządzeń wytwarzających energię i innych urządzeń technicznych, powinno się brać pod uwagę w kalkulacjach ich emisyjności emisje CO2 w całym cyklu życia danej technologii - od wydobycia surowców naturalnych i ich przetworzenia, poprzez produkcję samych urządzeń aż do ich zastosowania w praktyce i końcowej utylizacji. Ustalenia Mariuttiego, o których dzisiaj piszemy, oznaczają, że pod względem wielkości emisji CO2 cykl życia paneli fotowoltaicznych jest wyraźnie bardziej emisyjny, czyli mniej „zielony" niż np. produkcja energii z użyciem gazu ziemnego, kiedy jest on wykorzystywany w połączeniu z technologią wychwytywania dwutlenku węgla (ok. 50 g CO2/kWh). Analiza ta stawia pod znakiem samą drogę do „neutralności emisyjnej", centralnego dogmatu zielonej krucjaty Zachodu przeciwko paliwom kopalnym. Ten sam problem dotyczy też i samochodów elektrycznych czy turbin wiatrowych, gdyż branża OZE wzbrania się przed przejrzystością zarówno w zakresie kosztów funkcjonowania, jak i badania ich rzeczywistego wpływu na środowisko. Kwestia tzw. „emisyjności” jest tylko jednym z wielu tego aspektów.
Kłopoty z rzetelnym ustaleniem poziomu emisji związanych z energetyką słoneczną wynikają bezpośrednio z ogromnej roli, jaką dzisiaj odgrywa chińska gospodarka w realizacji strategii klimatycznej narzucanej światu przez zachodnie elity władzy. Podsumowując historię branży energetyki słonecznej, para amerykańskich blogerów C.P.Colum i Lea Booth pisze tak:
„Powstaje obraz zachodniego przemysłu z wielkimi aspiracjami, który został przejęty wraz z całym inwentarzem przez uwielbiający tajność i węgiel Pekin. Jest to powód do zmartwienia z punktu widzenia perspektyw rozwoju gospodarczego Zachodu, nie mówiąc już o bezpieczeństwie energetycznym i ochronie klimatu. Jeżeli przykład fotowoltaiki czegoś dowodzi, to tego, że „wielka transformacja" jest oparta w mniejszym stopniu na faktach niż na mieszance ślepej wiary i partykularnych interesów.” [2]
fot. Samuel Faber from Pixabay
Jak to się stało, że zachodni rachmistrze, pochylający się skrupulatnie nad emisjami dwutlenku węgla pochodzącymi praktycznie ze wszystkiego, co robi człowiek, jak i z samego człowieka, w tak szokujący sposób nie doszacowali wpływ potężnego źródła emisji węglowych, jakim jest produkcja fotowoltaiki w Chinach? W żadnym razie nie podzielamy tej obsesji na punkcie dwutlenku węgla, gdyż jest to życiodajny gaz, bez którego życie na Ziemi byłoby niemożliwe i którego nie da się „przedawkować”. Zwracamy jednak uwagę na niespójność argumentacji i działań wyznawców polityki klimatycznej oraz na potencjalne manipulowanie danymi o emisyjności. Warto wiedzieć, jak jest naprawdę i podejmować racjonalne decyzje w oparciu o prawdziwe dane.
Niskoemisyjność, czyli fałszywa cnota
W obecnym kontekście światowej „walki z klimatem" i nieustannego przyspieszania postępu w kolejnych szczytach klimatycznych wielkość emisji CO2 jest dosłownie kwestią życia i śmierci dla całych branży w gospodarkach zachodnich objętych systemem handlu emisjami CO2. Dotyczy to niestety także i polskiej gospodarki dobijanej właśnie kosztami zakupu praw do emisji CO2. Tak zwana „niskoemisyjność” jest szczególnie istotna dla branży OZE, bo jest to właśnie ten pozór moralny, który zapewnia subsydia publiczne w miliardowych kwotach i przywileje prawne względem tradycyjnych gałęzi przemysłu. Tak zwany „sektor zrównoważonego rozwoju" zarabia każdego roku miliardy dolarów, ponieważ rzekomo zapewnia istotną „redukcję śladu węglowego" generowanego przez współczesną cywilizację techniczną. Ujawnienie informacji, że branża OZE jest „niskoemisyjna” tylko na folderach reklamowych zagraża podstawowej narracji tego biznesu uzasadniającej jej finansowanie w imię wydumanej transformacji energetycznej.
Przywoływani już autorzy C.P.Colum i Lea Booth szczegółowo relacjonują wyniki badań Enrico Mariuttiego, jak i śledztwa przeprowadzonego przez dwie organizacje badawcze, „Environmental Progress” [3] i „The Blind Spot” [4]. Z rozmów i kontaktów z wiodącymi specjalistami akademickimi na Zachodzie, na których opinii opiera się na przykład Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu (IPCC) i Międzynarodowa Agencja ds. Energii, wynika, że istniejący system zbierania i agregowania danych na temat emisji CO2 wytwarzanych przez branżę fotowoltaiczną jest nieprzejrzysty w stopniu uniemożliwiającym zewnętrzną weryfikację danych o rzeczywistych wielkościach emisji w trakcie całego cyklu życia produktu. Tymczasem, publicznie przekazywane dane o wielkości emisji przedstawia się jako rzekomo absolutnie wiarygodne i niebudzące wątpliwości. „Klimatyczni biurokraci " uznali w praktyce, że fakt, iż Chiny niemal całkowicie zdominowały w ostatnich dekadach produkcję paneli fotowoltaicznych, nie wymaga istotnych zmian w metodologii i założeniach szacunków globalnej emisyjności tej branży z uwzględnieniem chociażby źródeł wytwarzania energii elektrycznej niezbędnej w najbardziej energochłonnym procesie, czyli przy oczyszczaniu polikrzemu. To właśnie koszty tego procesu wzbudziły zainteresowanie Mariuttiego. Poniżej wykres, który pokazuje zależność pomiędzy ceną energii elektrycznej w Chinach i wybranych krajach świata a wielkością produkcji polikrzemu.
Źródło wykresu: https://public.substack.com/p/solar-panels-more-carbon-intensive?utm_source=substack&utm_medium=email
Chiński smok pożera zachodnią fotowoltaikę
Jak piszą autorzy omawiający analizę Mariuttiego, kiedy w sierpniu 2022 r. Joe Biden podarował branży OZE miliardy dolarów z kieszeni amerykańskiego podatnika w tzw. „ustawie o ograniczeniu inflacji” (ang. „Inflation Reduction Act”), niewielu zdawało sobie sprawę, że największym beneficjentem nowych przepisów będą najprawdopodobniej Chiny, które kontrolują w znacznym stopniu światową produkcję paneli fotowoltaicznych.
Początki ery paneli fotowoltaicznych wyglądały jednak zupełnie inaczej. Niewielu już o tym pamięta, ale na początku XXI w. technologie OZE, w tym fotowoltaika, miały być podstawą do odzyskania przewagi konkurencyjnej przez Zachód, a zwłaszcza Unię Europejską, w tzw. przyszłościowych gałęziach gospodarki. Faktycznie, do połowy pierwszej dekady obecnego wieku rynek instalacji słonecznych był zdominowany przez producentów japońskich, amerykańskich i niemieckich, który zaczynali wtedy inwestować w automatyzację swoich linii produkcyjnych. Ale wtedy do gry weszli Chińczycy. W ciągu kolejnych 10 lat udział Chin w globalnej produkcji paneli fotowoltaicznych wzrósł z 14% w 2006 r. do 60% w 2013 r. i wciąż rośnie. Dzieje się tak dlatego, iż Chiny korzystają z przewag biznesowych wynikających z niższych cen energii elektrycznej, taniej siły roboczej i dotowania przez państwo newralgicznych gałęzi przemysłu.
Nic też nie wskazuje na to, aby udział Chin w produkcji komponentów i systemów energetyki słonecznej na świecie miał spadać z uwagi na chińską dominację na rynkach surowców ziem rzadkich, o czym też już pisaliśmy. W swoim najnowszym raporcie Międzynarodowa Agencja ds. Energii przewiduje, że Chiny w dalszym ciągu będą dominować w produkcji urządzeń energetyki słonecznej. Połowa wszystkich dużych inwestycji fotowoltaicznych na świecie w 2024 r. ma być zrealizowana właśnie przez Chiny. Według Międzynarodowej Agencji ds. Energii, w 2022 r. potencjał wytwórczy Chin, jeśli idzie o produkcję płytek, ogniw i modułów fotowoltaicznych, zwiększył się o 40-50%. Moce te niemal podwoiły się w przypadku produkcji polikrzemu. Bernreuter Research, firma zajmująca się badaniami rynku, twierdzi, że w 2021 r. Chiny wyprodukowały ponad 80% polikrzemu, niezwykle istotnego składnika do produkcji paneli słonecznych, na świecie. Co więcej, z Chin pochodzi 97% światowych dostaw równie niezbędnych płytek krzemowych.
Zachodnie statystyki emisyjności bez zmian, czyli o niedoszacowaniu emisyjności technologii
Jak piszą cytowani już autorzy, większość zachodnich ekspertów, z którymi rozmawiali badacze z Environmental Progress, zgadza się, że przewaga konkurencyjna Chin nie wynika z wdrożenia nowych, nowatorskich procesów technologicznych, lecz raczej z tych samych czynników, na których zawsze opiera się ten kraj, by pokonać zachodnią konkurencję. Są to tania energia z elektrowni węglowych, potężne państwowe subsydia dla strategicznych sektorów przemysłowych oraz ludzka praca wykonywana w nędznych warunkach. W takiej sytuacji elementarne rozumowanie prowadziłoby do wniosku, że przeniesienie się bazy produkcyjnej urządzeń fotowoltaicznych do Chin pociągnęło za sobą wzrost emisji CO2 związanych z energetyką słoneczną chociażby z uwagi na dominację energetyki węglowej w tym kraju.
Tymczasem w tzw. szóstym raporcie IPCC z tego roku (AR6) - https://www.ipcc.ch/assessment-report/ar6/, który szacuje globalne emisje sektora fotowoltaicznego na 48 g CO2/1 kWh - cytuje się badania, które dotyczą produkcji takich urządzeń... ale w Europie, czyli przy założeniu miksu energii stosowanego w silnie dekarbonizujących się gospodarkach Starego Kontynentu. Z kolei cytowane opracowania odnoszące się do produkcji chińskiej dotyczą produktów, które nie są już wytwarzane od pewnego czasu. Dlatego uzasadniona jest teza, że raporty IPCC opierają swoje oceny cyklu życia (LCA) urządzeń do przetwarzania energii słonecznej na badaniach, które nie odzwierciedlają aktualnego stanu tej branży. Mówiąc wprost publicznie została postawiona teza o znaczącym niedoszacowaniu emisyjności całej branży fotowoltaicznej a tym samym jej roli w czymś co nazywane jest „gospodarką zeroemisyjną”.
Raport IPCC jest tylko ilustracją szerszego zjawiska w dziedzinie zbierania „surowych danych" o emisjach CO2, które następnie są podstawą szacunków emisyjności dokonywanych przez wyspecjalizowane instytucje. Zbieraniem takich wyjściowych danych na Zachodzie zajmuje się bardzo wąska grupa podmiotów. Dane te pochodzą od samej zainteresowanej branży, która przekazuje je na zasadzie dobrowolności w odpowiedzi na kwestionariusze rozsyłane przez ośrodki akademickie. Od kogo pochodzą konkretne dane nigdy nie podaje się do publicznej wiadomości. Brak kontroli społecznej i niezależnej weryfikacji danych oraz metodologii ich agregacji rodzi oczywiście niebezpieczeństwo konfliktu interesów, ponieważ branża OZE jest żywotnie zainteresowana powszechnym uznawaniem jej za maksymalnie niskoemisyjną, zrównoważoną i ratującą planetę. Pytanie brzmi, czy tak jest naprawdę?
Szczególnie ważną - i rosnącą - rolę w tym systemie badania emisyjności odgrywa Ecoinvest, szwajcarska organizacja non-profit założona w 1998 r. Ecoinvest prezentuje się jako „najbardziej koherentna i przejrzysta baza danych inwentaryzacji cyklu życia (technologii OZE) na świecie”. Na danych przygotowanych przez Ecoinvest opierają swoje szacunki tzw. „śladu węglowego” zarówno Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu (IPCC), jak i Międzynarodowa Agencja ds. Energii (IEA). Co też wskazuje, jak olbrzymią nieformalną władzę skupia ta organizacja. Ecoinvest jest współfinansowany przez rząd szwajcarski i przez ... branżę fotowoltaiczną. Warto dodać, że pierwotny założyciel Ecoinvest złożył w 2021 r. dymisję, uzasadniając swoje odejście of firmy „nie dającymi się pogodzić różnicami w zapatrywaniu na istotność, realność, jakość i weryfikowalność" danych opracowywanych przez tę organizację.
W trakcie swojego śledztwa Environmental Progress odkryła, że Ecoinvest – teoretycznie największa baza danych zawierająca informacje o oddziaływaniu OZE na środowisko na świecie - w zasadzie nie zawiera danych pochodzących z Chin. Biorąc pod uwagę ustrój polityczny panujący w Chinach, nie dziwią trudnością z uzyskaniem informacji z tego kraju, zwłaszcza jeśli chodzi o kluczowe informacje związane z emisjami CO2 związanymi z oczyszczaniem surowców do produkcji płytek krzemowych. Energochłonność tego procesu, odbywającego się w temperaturze ponad 1.000°C, jest na tyle znacząca, że koszty energii decydują o końcowym koszcie produkcji płytek.
Milczące porozumienie zachodnich „biurokratów klimatycznych" z Chinami?
Z ustaleń organizacji Environmental Progress wynika, że w światku rachmistrzów emisji CO2 nikt nie uznał za stosowne zbadać, jaki dokładnie wpływ na emisyjność branży fotowoltaicznej ma produkcja fotowoltaiki w Chinach. Specjaliści od modelowania wskaźników emisji przygotowują swoje szacunki w dalszym ciągu tak, jakby panele słoneczne były produkowane wciąż jeszcze głównie na Zachodzie. Jeśli wyliczenia Mariuttiego są poprawne, to IPCC zaniża emisje CO2 z instalacji słonecznych wybudowanych w 2022 r. jedynie w Unii Europejskiej o 5,4 do 7,6 mln ton rocznie. Taki sam efekt dałoby zwiększenie liczby samochodów na unijnych drogach o 3,4 do 4,8 mln pojazdów w ciągu jednego roku.
Sam Mariutti opublikował w listopadzie 2020 r. w wiodącej gazecie finansowej Włoch, „Il Sole”, artykuł, w którym argumentował m.in., że transformację energetyczną opartą na wysoce surowcochłonnej technologii, która spowoduje „podwojenie eksploatacji zasobów Ziemi w ciągu kilku dekad”, nie należy nazywać „zieloną rewolucją".
Artykuł stał się hitem w mediach społecznościowych. Jednak na przesłane do wiodących specjalistów-kompilatorów danych emisyjnych Mariutti nie otrzymał albo żadnych odpowiedzi, albo jedynie wyjaśnienia, że zmiana praktyki i metodologii zbierania danych z Chin nie jest dla nich w tej chwili priorytetem.
W kwietniu 2023 r. Mariutti opublikował całość swoich badań na własnej stronie internetowej. [1] W towarzyszącym temu artykule pt. „Brudny sekret branży energetyki słonecznej" postawił tezę, że naukowcy obłudnie wykorzystują dane europejskie do modelowania poziomu emisji dwutlenku węgla z chińskiego sektora produkcji instalacji fotowoltaicznych. W jakim celu to robią? Czy chodzi o mierzenie śladu węglowego energetyki słonecznej, czy też jedynie o przekonanie nas, że ona jest „zielona"? W końcu wszyscy wiedzą, że zielone jest lepsze i ładniejsze niż czarne.
Konsekwencje dla całej „zielonej strategii" Zachodu
Mariutti twierdzi, że dziwne przeoczenia dotyczące faktycznych emisji branży fotowoltaicznej to tylko wierzchołek góry lodowej. Podobne braki można znaleźć w modelowaniu emisyjności produkcji turbin wiatrowych, samochodów elektrycznych, magazynowania energii, baterii, rozbudowy sieci przesyłowych, emisji metanu itd. Najwyższy czas zacząć weryfikować te dane z wykorzystaniem rygorystycznych metod obowiązujących w pracy naukowej. A co, jeśli policzymy emisyjność urządzeń OZE i wyjdzie nam, że są one bardziej emisyjne niż tradycyjna energetyka? To co wtedy z „zieloną transformacją”?
Przedstawiciele Międzynarodowej Agencji ds. Energii przyznali wobec analityków Environmental Progress, że wyliczenia dotyczące śladu węglowego fotowoltaiki nie uwzględniają trzech istotnych czynników w produkcji instalacji tego typu: wydobycia krzemu, toksycznych odpadów ze zużytych paneli (którym może nie podołać istniejąca infrastruktura recyklingowa), a także efektu albedo. Efekt albedo polega na tym, że silnie odblaskowe właściwości ciemnych paneli słonecznych powodują zwiększenie efektu cieplarnianego.
Zdaniem Międzynarodowej Agencji ds. Energii (IEA), jeśliby należycie uwzględnić te czynniki, to już tylko dwa pierwsze z nich mogą trzykrotnie wydłużyć „okres zwrotu kosztów ekologicznych", tj. moment, w którym zainstalowane panele fotowoltaiczne staną się neutralne pod względem emisji CO2.
„Dlaczego IEA nie mówi otwarcie o źródłach i lukach w danych, z których korzysta?” pyta Mariutti. „Pospieszne przejście na energetykę słoneczną i inne technologie OZE przy braku niepodważalnych dowodów na wynikające z tego korzyści, przy jednoczesnym przekazaniu kontroli w ręce Chin, może być ogromnym błędem.” [2]
Odmowa debaty ze strony wiodących specjalistów, z jaką spotkał się Mariutti, wskazuje, że za tymi naukowcami kryją się ich „sponsorzy badań" - podekscytowani biurokraci, których zadaniem jest przekonanie podatników na świecie, aby przekazali biliony dolarów na finansowanie tak chwalonej „czystej transformacji".
Chiny przechwyciły kontrolę nad światową produkcją paneli fotowoltaicznych, zapewniając sobie przy tym milczącą zgodę analityków zachodnich na to, że nie otrzymają nawet podstawowych danych z Chin. Jednocześnie to do Chin trafia ogromna część dotacji publicznych na rozwój energetyki słonecznej na świecie. Na dokładkę, nawet ta niewielka ilość danych dotyczących ekologicznych skutków funkcjonowania branży fotowoltaicznej, jakie ujawniane są wybranym partnerom, takim jak Międzynarodowa Agencja ds. Energii, przekazywana jest w zanonimizowany sposób uniemożliwiający ich niezależną weryfikację. Jest dużo spraw do wyjaśnienia.
Tłumaczenie, opracowanie i komentarz
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
(1) Biogram Enrico Mariuttiego dostępny jest tutaj: https://isagitalia.org/staff/enrico-mariutti/. Omawiana publikacja Mariuttiego znajduje się tutaj: https://www.enricomariutti.it/the-dirty-secret-of-solar-industry/ - publ. 07.04.2023 r.
(2) https://public.substack.com/p/solar-panels-more-carbon-intensive?utm_source=substack&utm_medium=email – publ. z dn. 24.07.2023 r.
(3) https://environmentalprogress.org
(4) https://the-blindspot.com/about-us/
Wszechobecna propaganda klimatyczna w mediach głównego nurtu oparta jest o kilka mitów, które są nieustannie promowane wbrew oczywistym faktom i elementarnej wiedzy naukowej, zwłaszcza mit o szkodliwości dwutlenku węgla i jego szczególnej roli gazu cieplarnianego. Poglądy przeciwne i poddające w wątpliwość „ustaloną naukę o klimacie” są zaciekle eliminowane z obiegu publicznego, wszystko po to, by nie dopuścić do powstania nawet najmniejszych wątpliwości wśród polityków, dziennikarzy i wyborców, a już szczególnie dzieci i młodzieży w wieku szkolnym. W ten sposób bełkot klimatyczny rozlewa się po infosferze publicznej i uniemożliwia rzetelną debatę o przyczynach, skutkach i kosztach „walki z klimatem”. Skala manipulacji i dezinformacji jest na tyle duża, że konieczne jest posługiwanie się zupełnie innymi pojęciami umożliwiającymi prawidłowe nazwanie rzeczywistości bez jej przeinaczania. Prawda sama się nie obroni i wymaga codziennej pracy a zwłaszcza posługiwania się innym językiem niż klimatyczni histerycy i naciągacze. Dlatego misją naszego portalu jest obrona prawdy naukowej i polskich interesów politycznych oraz gospodarczych w czasach inwazji post-prawd, kłamstw i przeinaczeń.
Wszystkim naszym darczyńcom serdecznie dziękujemy. Portal utrzymuje się wyłącznie z prywatnych datków i nie korzystamy z żadnych publicznych pieniędzy. Takie finansowanie gwarantuje nam pełną niezależność a Czytelnikom publikacje, których nie znajdziecie nigdzie indziej. Prosimy o wpłaty na konto w PKO BP SA: 53 1020 2791 0000 7102 0316 5867
Tytuł wpłaty: "Darowizna na stopwiatrakom.eu"
Dziękujemy Państwu za życzliwe wsparcie!