Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
Od wielu już lat przestrzegamy przed finansowaniem z publicznych pieniędzy odnawialnych źródeł energii. Dlatego cieszymy się, że ryzyko to dostrzegają także rynki finansowe oraz sami inwestorzy. Jeśli ryzykujemy prywatne pieniądze, to tak naprawdę – w razie niepowodzenia - traci tylko właściciel kapitału i nikt więcej. Jeśli jednak angażujemy w inwestycje publiczne pieniądze, to ryzyko strat praktycznie zawsze obciąża podatników, a nie inwestora. Stąd też podejrzliwie spoglądamy na wszelkie formy wsparcia ze strony państwa dla inwestorów i to bez względu na rodzaj ich inwestycji. Jak mówią Amerykanie – „Nie ma darmowych obiadów”.
Nie jest dla nas żadnych zaskoczeniem, że rynek finansowy z dużą dozą ostrożności podchodzi do finansowania nowych inwestycji OZE, gdyż obarczone są one wieloma ryzykami. Jak pisze portal www.innpoland.pl
„Inwestorzy, którzy planowali zbudować elektrownie pozyskujące energię z odnawialnych źródeł z pomocą pierwszej aukcji wsparcia OZE, dziś są w kropce. Wielu inwestycji nie udaje się realizować, ponieważ nie ma jak ich sfinansować - banki po huśtawce legislacyjnej uważają ten biznes za wyjątkowo ryzykowny.” [1]
Założona w tekście teza, że biznes OZE jest trudny, bo to „wina” otoczenia regulacyjnego, czyli przepisów, jest dalece ryzykowna, choć jest to teza wygodna dla samych inwestorów, przyzwyczajonych do cieplarnianych warunków funkcjonowania w Polsce. Słusznie autorka tekstu zauważa, że: „żeby inwestycja przynosiła dochód, musi najpierw zostać sfinansowana i wybudowana, a tu sprawa zaczyna się komplikować.” [1]
W podobnym duchu wypowiada się portal www.wysokienapiecie.pl, który zauważa, że: „Wygrana w aukcji daje pewne dochody ze sprzedawanej energii elektrycznej przez 15 lat. Wydaje się, że ten, kto wygrał aukcje, może spać spokojnie i liczyć zyski, jakie przyniesie mu elektrownia słoneczna czy farma wiatrowa. Rzeczywistość okazuje się bardzie skomplikowana. Wygrana w aukcji nie gwarantuje finansowania, co niejednemu inwestorowi spędza teraz sen z powiek.” [2]
fot. Pixabay
Nie będziemy się zajmowali mapowaniem ryzyk w biznesie OZE, gdyż nie jest to naszym zajęciem i nie zamierzamy wyręczać doradców inwestycyjnych w ich robocie. Warto jednak podkreślić, że nawet wsparcie finansowe ze strony państwa nie gwarantuje sukcesu finansowego inwestorowi, gdyż sami zainteresowani zapominają, że w Polsce sprzyjające warunki dla energetyki wiatrowej znajdują się w zasadzie tylko nad morzem, a tam brakuje już miejsca. W przypadku fotowoltaiki, to na tej szerokości geograficznej warunków nie ma w ogóle. Kłania się tutaj brak znajomości geografii i … zwykła chciwość, która osłabia zdolność do logicznego myślenia. Niezależnie od wszystkiego należy też pamiętać, że w okresie ostatnich 2 lat w górę poszły ceny robocizny, materiałów budowlanych, transportu, paliw i energii. Wielkość wzrostu cen branża budowlana szacuje na 70-100%, co w praktyce oznacza, że nawet stałe finansowanie ze strony państwa może nie starczyć na spłatę kredytu na budowę nowych instalacji, nie mówiąc o jakichkolwiek zyskach.
Dlatego zdumienie budzi teza, że: „Branża od dawna ostrzegała rząd i polityków, że nierespektowanie praw nabytych inwestorów i ciągłe „majstrowanie” przy ustawie OZE będą miały takie konsekwencje, że nawet planowana aukcja na 2,5 GW nic nie da, bo inwestorzy będą się wstrzymywać z inwestycjami, aż do wyklarowania się sytuacji politycznej – mówi portalowi jeden z inwestorów.” [2]
Tak naprawdę inwestorzy przegrywają batalię o finansowanie OZE z … rynkiem budowlanym, gdzie wszyscy mający jakiekolwiek moce przerobowe pracują dużo i ciężko przy inwestycjach infrastrukturalnych. Inwestorzy przegrywają też z niepewnością na rynku energii wywołaną nadmiernymi przywilejami regulacyjnymi dla OZE, które wypierają źródła stabilne, przewidywalne i sterowalne, przez co produkcja energii elektrycznej okazała się być zajęciem niepewnym i o trudnych do przewidzenia efektach. Jest to m.in. efekt przerobienia energetyki na rynek finansowy w wyniku wprowadzenia nowej, światowej waluty pod nazwą „limity emisji CO2”. Odsyłamy tutaj do naszego tekstu z dnia 3 stycznia 2019 r., w którym wyjaśniamy kulisy toczącej się wojny na rynkach finansowych. [3]
Dlatego zwalanie całej winy na polityków obecnej partii rządzącej jest szukaniem łatwego i prostego wytłumaczenia, które niekoniecznie musi być prawdziwe. Żaden rząd nie jest tak wszechmocny, jak mu się wydaje i mówią w telewizorze. Bez względu bowiem na to, co dzisiaj sufluje obecna opozycja polityczna, w praktyce niewiele będzie mogła zrobić dla ukochanych przez siebie inwestorów. Ceny materiałów budowlanych, na szczęście, nie zależą od rządu. Na rynku pracy brakuje rąk do zwykłych prac fizycznych i pracy we wszystkich zawodach budowlanych. Demografia i emigracja zrobiły już swoje. A po za tym trudno podejrzewać bankowców, że nie wiedzą, że wiatr wieje jak chce, gdzie chce i kiedy chce. Dlatego trudno będzie o kredyt na budowę wiatraków i jak zwykle wygrywać będą tylko najsilniejsi gracze, którzy mają własne środki finansowe i możliwość przejęcia słabszych podmiotów na rynku.
Sadźmy lasy, rozbierajmy wiatraki
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
[3] http://stopwiatrakom.eu/aktualnosci/2669-czy-limity-uprawnie%C5%84-do-emisji-co2-stan%C4%85-si%C4%99-now%C4%85-walut%C4%85-%C5%9Bwiatow%C4%85-zamiast-ameryka%C5%84skiego-dolara.html