Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
Boris Johnson oszalał. Tylko tak można podsumować najnowszy pomysł brytyjskiego premiera, a który dotychczas prezentował trzeźwe i racjonalne podejście do tzw. „odnawialnych” źródeł energii, a szczególnie do wiatrakowych paskudztw. Swój pomysł na rozwój energetyki wiatrowej, brytyjski premier przedstawił na konferencji Partii Konserwatywnej w dniu 6 października 2020 r. obiecując wszystkim aż 40 GW mocy zainstalowanej w wiatrakach na morzu do 2030 r. [1] Już dzisiaj Wielka Brytania ma olbrzymią ilość wiatraków na morzu (ok. 11 GW), które generują nie tylko gigantyczne koszty związane z ich bieżącym utrzymaniem, ale i zwiększają awaryjność sieci elektroenergetycznej. Dowodem czego był zeszłoroczny blackout w północnej Anglii wygenerowany właśnie przez farmę morskich wiatraków. [2]
Boris Johnson złożył w zeszłym tygodniu publiczną obietnicę, że każdy dom w Wielkiej Brytanii będzie zasilany energią z wiatru już do 2030 r. Szkoda, że przy okazji wprost nie powiedział, że w związku z tym cena energii elektrycznej wzrośnie trzykrotnie, gdyż za „zieloną rewolucję” rachunki zapłacą konsumenci i przemysł. Choć po namyśle zostawimy jedynie konsumentów, gdyż przemysł zwyczajnie upadnie lub wyniesie się poza Wielką Brytanię i Unię Europejską, gdzie nie praktykuje się klimatycznego voo doo. Po co Europejczykom górnictwo, hutnictwo, przemysł stalowy, przemysł motoryzacyjny, lotnictwo czy rolnictwo, skoro walka z klimatem jest najważniejsza! Europę czeka w najbliższych latach prawdziwy eksodus przemysłu poza granice Unii Europejskiej czego doświadczy także i Polska.
Źródło: Twitter.com
Wiatrakowy coming out premiera Johnsona
Na konferencji Partii Konserwatywnej premier Johnson, próbując reperować nadszarpnięty walką z epidemią COVID-1984 wizerunek, przeszedł do medialnej kontrofensywy i pokazał się z nowej, zielonej strony, zapowiadając wiatrakowy blitzkrieg w Wielkiej Brytanii.
„Mogę dziś ogłosić, że rząd Wielkiej Brytanii postanowił zostać światowym liderem w produkcji taniej i czystej energii - tańszej niż węgiel, tańszej niż gaz; i wierzymy, że za dziesięć lat energia z morskich wiatraków będzie zasilała każdy dom w kraju. Nasz cel wzrośnie z 30 do 40 GW”. [1]
Dotychczasowe poglądy premiera Johnsona w ogóle nie zapowiadały takiej przemiany z trzeźwego i realistycznego podejścia wobec wiatraków z epoki jego burmistrzowania w Londynie w latach 2008-2016. Jednak dzisiaj brytyjski premier ewidentnie uległ czarowi lobby wiatrakowego i próbuje na siłę wpisać się w „zieloną” transformację energetyczną, czyli przymusową deindustrializację Wielkiej Brytanii w imię sprostania wymogom nowej religii klimatycznej. Nie on jeden zresztą poddał się w walce z przemysłem globalnego ocieplenia i zaczął wspierać zieloną rewolucję. W Polsce, także rzekomo prawicowy rząd PiS, chce budować wiatraki na morzu, buduje już wiatraki na lądzie i likwiduje górnictwo węglowe.
Pomysł brytyjskiego premiera został natychmiast skrytykowany przez niezależnych komentatorów, którzy wytknęli Borisowi Johnsonowi lekkomyślność i brak oszacowania rzeczywistych kosztów własnych obietnic.
Dr Benny Peiser, szef The Global Warming Policy Forum (GWPF), niezależnego brytyjskiego think thanku zajmującego się polityką klimatyczną powiedział, że: „Zobowiązanie premiera to prezent dla zielonego lobby i kopniak w zębach dla normalnych rodzin i firm, które będą musiały zapłacić wysoką cenę za energię.” [3]
W komentarzu redakcyjnym GWPF jednoznacznie oceniło pomysł budowy kolejnych farm wiatrowych na morzu: „Jest to nie tylko głupie z ekonomicznego punktu widzenia, ale jest również niespójne z polityką klimatyczną, ponieważ dzisiejsza decyzja [premiera – red.] sprawi, że inne cele związane z obniżeniem emisji, takie jak elektryfikacja transportu czy samodzielne ogrzewanie domów, staną się nieosiągalne dla większości Brytyjczyków.
(…) morska energia wiatrowa wciąż pozostaje niezwykle kosztownym sposobem wytwarzania energii elektrycznej. Realizacja celu wskazanego przez premiera faktycznie jeszcze bardziej zwiększy obecne koszty systemu ze względu na konieczność budowy elektrowni wiatrowych na głębszych wodach i przy znacznie wyższych kosztach eksploatacji.
Ponadto, ukryte koszty zarządzania systemem elektroenergetycznym wywołane okresowo nadmiarową produkcją energii elektrycznej przez wiatraki zwiększają o co najmniej 50% bezpośrednie koszty utrzymania farm wiatrowych.” [3]
Jeszcze ostrzej zaatakował Johnsona wielokrotnie przez nas cytowany angielski dziennikarz - James Delingpole, który napisał, że: „Jeśli myślałeś, że Boris Johnson może się okazać jeszcze mniej kompetentny bądź jeszcze mniej konserwatywny, to wtedy pokazuje on swój kolejny dowcip: „zieloną rewolucję”, gdzie każdy dom w Wielkiej Brytanii będzie napędzany energią z wiatru do 2030 r.” [1]
Delingpole wskazuje, że obiecane przez brytyjskiego premiera „setki tysięcy, jeśli nie miliony miejsc pracy”, to zwykła ściema. „Konsekwencje dla miejsc pracy w wartościach netto także są katastrofalne. Dotacje mogą wygenerować pewne miękkie miejsca pracy w branży wiatrowej w Wielkiej Brytanii, ale generują one także wiele miejsc pracy w Chinach i na Bliskim Wschodzie, gdzie produkowane są turbiny wiatrowe. Te nowe miejsca pracy nie zrekompensują utraty prawdziwych miejsc pracy w Wielkiej Brytanii w innych firmach, które nie będą już rentowne z powodu wysokich kosztów energii elektrycznej. Efekt netto dla Wielkiej Brytanii będzie wyraźnie ujemny.
W badaniu z 2009 r. Gabriel Calzada Alvarez z Universidad Rey Juan Carlos w Madrycie odkrył że dla każdego miejsca „zielonej pracy” stworzonego w wyniku rządowych dotacji na odnawialne źródła energii (takich jak farmy wiatrowe zaproponowanych przez Borisa Johnsona), aż 2,2 miejsca pracy jest niszczonych w realnej gospodarce.” [1] Propagowana zatem przez lobby wiatrakowe teza o znaczącej ilości miejsc pracy, które powstaną przy obsłudze wiatraków jest zwyczajnie nieprawdziwa. Tych miejsc pracy nie widać, bo ich po prostu nie ma. Co więcej, także teza o malejących kosztach wytwarzania energii z wiatru jest oszukańcza i dobrze wygląda tylko na papierze a politycy nie są w stanie samodzielnie tego zweryfikować.
Koszty budowy każdej dużej inwestycji wymykają się spod kontroli i zawsze rosną
W tym miejscu warto przywołać badania prof. Gordona Hughes, który analizował ekonomiczność działania energetyki wiatrowej, jednak jego analiza została odrzucona przez brytyjski rząd oraz lobbujący go przemysł energetyki odnawialnej. „Prof. Hughes powiedział angielskiemu „The Telegraph”: „Każdy ambitny cel musi być kosztowny, gdyż system elektroenergetyczny nie jest w stanie zapewnić bardzo dużego wzrostu wydajności w bardzo krótkim czasie. To jak organizacja olimpiady lub budowa kolei dużych prędkości - koszty zawsze wymykają się spod kontroli. Nikt nie wie dokładnie, jak to wpłynie na rachunki, ponieważ nie poznaliśmy jeszcze szczegółów, w jaki sposób inwestycje te będą finansowane, ale wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne, aby oznaczało to tylko podwojenie rachunków domowych.
Prof. Hughes powiedział, że obietnicę premiera należy postrzegać wraz z innymi zobowiązaniami [klimatycznymi – red.], takimi jak elektryfikacja pojazdów i ogrzewanie, które mogą spowodować wzrost popytu na energię ze strony gospodarstw domowych o 50-100%.” [4]
Analiza przeprowadzona przez prof. Hughes’a wskazuje, że: „(…) realizacja obietnic premiera Johnsona będzie kosztować ok. 150 mld funtów, co obejmować będzie także koszt poprawy sieci przesyłowych, w okresie ok. 15 lat realizacji całego projektu. Ponadto koszty operacyjne [farm wiatrowych – red.] i dodatkowe koszty systemu [elektroenergetycznego – red.] szacuje się nawet na 17 mld funtów rocznie, co podatników może kosztować nawet 27 mld funtów rocznie.” [4]
Z przywoływanych badań wynika, że koszty finansowania farm wiatrowych w przeliczeniu na 1MW mocy zainstalowanej wciąż rosną i podwoiły się od 2008 r. Także koszty operacyjne, związane z zapewnieniem bieżącego utrzymania w przeliczeniu na 1MW mocy zainstalowanej także wzrosły w tym samym okresie czasu. W miarę starzenia się samych turbin wiatrowych spada ich efektywność, rosną koszty utrzymania a zmniejsza się wielkość przychodów. W efekcie właściciele farm wiatrowych będą mieli coraz niższe przychody, które mogą nie równoważyć kosztów utrzymania wiatraków oraz kosztów spłaty kapitału. Konsekwencją tego stanu rzeczy mogą być roszczenia właścicieli farm wiatrowych o pomoc ze strony państwa i próba przerzucenia kosztów utrzymania wiatraków na konsumentów. W końcu trudno by wiatrakowcy walczyli z klimatem za darmo. O czym warto pamiętać obserwując wyczyny premierów Johnsona i Morawieckiego w sprawie wiatraków. Obaj, wbrew wiedzy naukowej i ekonomii brną w wiatrakowe szaleństwo.
Walka z klimatem zaostrza się w miarę postępu zielonego komunizmu
Tłumaczenie, opracowanie i komentarz
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
[1] https://www.breitbart.com/europe/2020/10/07/delingpole-boriss-craziest-stunt-yet-every-uk-home-to-be-powered-by-wind-by-2030/ - publ. z dn. 07.10.2020 r.
[2] http://stopwiatrakom.eu/wiadomo%C5%9Bci-zagraniczne/2851-wielka-brytania-u-progu-blackoutu,-czyli-o-wp%C5%82ywie-energetyki-wiatrowej-i-s%C5%82onecznej-na-przerwy-w-dostawach-elektryczno%C5%9Bci-w-sierpniu-2019-r.html – publ. z dn. 26.01.2020 r.
[3] https://www.thegwpf.com/boris-johnson-announces-200-rise-in-electricity-prices/ - publ. z 06.10.2020 r.
[4] https://www.thegwpf.com/boris-johnsons-pledge-of-wind-power-for-every-home-could-cost-consumers-27-billion-a-year/ - publ. z dn. 11.10.2020 r.
Wszystkim naszym darczyńcom serdecznie dziękujemy. Portal utrzymuje się wyłącznie z prywatnych datków i nie korzystamy z żadnych publicznych pieniędzy. Takie finansowanie gwarantuje nam pełną niezależność a Czytelnikom publikacje, których nie znajdziecie nigdzie indziej.
Wszystkim naszym darczyńcom serdecznie dziękujemy. Portal utrzymuje się wyłącznie z prywatnych datków i nie korzystamy z żadnych publicznych pieniędzy. Takie finansowanie gwarantuje nam pełną niezależność a Czytelnikom publikacje, których nie znajdziecie nigdzie indziej.