Opublikowano: 09 marzec 2018
Podsumowanie tygodnia: 9.03.2018 r.

We wtorek 6 marca br. Rada Ministrów przyjęła zmiany w przepisach ustawy o OZE, które odblokowują możliwość budowy elektrowni wiatrowych w Polsce. Jest to efekt wielomiesięcznych prac kierowanego przez ministra Krzysztofa Tchórzewskiego resortu energii i cichych rozmów z Komisją Europejską, w ramach których został zawarty „kompromis”. Domyślamy się, że w zamian za zgodę na ustawę o rynku mocy, Komisja zażądała gratyfikacji, w postaci odblokowania budowy wiatraków i zapewne zgody na zamknięcie wszystkich elektrowni węglowych do 2030-2032 r.

Zmiana premiera zaowocowała jak widać, radykalnym odejściem PiS od dotychczasowego stanowiska w sprawie energetyki wiatrowej. Przez wiele lat partia aktualnie rządząca przekonywała mieszkańców wsi i miast, że gwarantuje uporanie się z problemem wiatraków w Polsce. W 2016 r., w pół roku po wyborach, udało się w Sejmie uchwalić ustawę o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych, która ucywilizowała zasady lokalizacji tych urządzeń. To było i jest jedno z większych osiągnięć tego rządu oraz dwojga ministrów – Anny Zalewskiej i Andrzeja Adamczyka, którzy przez lata kierowali w PiS działaniami w tym zakresie. 

Dzisiaj, po prawie dwóch latach od tamtej decyzji, następuje odwracanie się zapatrywań PiS co do wiatraków, choć trudno nam uwierzyć w to, by akurat wszyscy posłowie i ministrowie zmienili zdanie w tej sprawie. Liczymy na nich w Sejmie, że tą ewidentnie szkodliwą ustawę posłowie zablokują lub zmienią, nawet wbrew stanowisku rządu. Komisja Europejska nie ma żadnych traktatowych podstaw prawnych do tego, by narzucać Polsce jakiekolwiek rozwiązania w energetyce i decydować z czego mamy produkować energię. Blankietowość uprawnień Komisji jest powszechnie wiadoma, choć mimo tej wiedzy nikt z tym nic nie chce zrobić. Tym bardziej rząd nie może przerzucać na konsumentów kosztów polityki klimatyczno-energetycznej, której racjonalność jest  co najmniej wątpliwa.

Nie wiemy, jakimi argumentami przekonywał członków rządu minister Tchórzewski, prezentując sam projekt ustawy na Radzie Ministrów. Wiemy jednak, że uległ on czyjejś presji, gdyż tak radykalna zmiana podejścia do tematu wiatraków jest zupełnie nieprawdopodobna. Nieprawdopodobna o tyle, że trudno podejrzewać go i jego zastępców o brak wiedzy w tej materii. Akurat wiceminister Piotrowski wielokrotnie udowodnił, że na energetyce się zna i to świetnie.

Źródłem tej presji był zapewne sama Komisja Europejska, która nie przebiera w środkach, by wymuszać na państwa członkowskich zachowania sprzeczne z interesami narodowymi. Należy żałować, że Ministerstwo Energii nie upubliczniło żadnych argumentów ze strony Komisji, gdyż polityka dekarbonizacji gospodarki oparta jest o fałszywe założenia, z którymi trudno się zgodzić. Pierwsze założenie dotyczy Porozumienia paryskiego, które podpisano pod wpływem sfałszowanych wyników „badań naukowych” dotyczących wzrostu temperatury na Ziemi. Drugie błędne założenie opiera się na tezie, jakoby to dwutlenek węgla odpowiadał za „ocieplanie klimatu” lub, jak to się teraz mówi, odpowiadał za „zmiany klimatyczne”. Trzecie fałszywe  założenie dotyczy tego, że budowa wiatraków czy też paneli fotowoltaicznych ma jakikolwiek wpływ na powstrzymanie „zmian klimatycznych”. Po czwarte wreszcie, jako dowód na „globalne ocieplenie” czy „zmiany klimatu”, którymi tak nas straszą przedstawia się normalne i naturalne zjawiska pogodowe, które zawsze występowały i które są naturalnym elementem przyrody.

To są te „koronne” argumenty, którymi posługują się zwolennicy radykalnej dekarbonizacji gospodarki i którymi wysługuje się Komisja Europejska przy podejmowaniu decyzji o wywłaszczeniu państw członkowskich z kompetencji w zakresie energetyki. Nikt nawet nie podjął próby polemiki z tymi argumentami, mimo że nie jest to specjalne trudne. Wystarczy trochę wysiłku, by zebrać je w całość i zacząć się nimi posługiwać w publicznej debacie, a nie wierzyć na słowo ideologom "zrównoważonego rozwoju".

Zgoda na odblokowanie budowy wiatraków jest bowiem początkiem końca dla krajowej energetyki, która nie poradzi sobie z narzucanymi wymaganiami ze strony Unii Europejskiej w zakresie „niskoemisyjności”. Zwiększanie ilości generacji wiatrowej w Polsce skończy się tym, że z uwagi na pierwszeństwo w odbiorze energii z OZE, elektrownie konwencjonalne będą pracowały krócej i mniej zarabiały. Nawet opłata mocowa, za gotowość do pracy, nie zniweluje kosztów braku sprzedaży energii.

W ten sposób, w ramach szukania kompromisu z Komisją Europejską, rząd oddaje kontrolę nad kluczowym sektorem gospodarki w ręce osób, które nie mają nic wspólnego z Polską i które będą dbały wyłącznie o własne interesy. Lekceważy się w ten sposób własne społeczeństwo i wyborców, którzy zaufali PiS w wyborach w 2015 r. Drugi raz nikt tego błędu nie powtórzy.

Kto stawia wiatraki, ten przegrywa wybory.

Redakcja stopwiatrakom.eu

stopwiatrakom stopka 1