Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
Nie da się ukryć, że biznes wiatrakowy doskonale opanował sztukę kreowania swojego wizerunku i reklamuje się jako kluczowa działalność, od której zależy pomyślność światowej gospodarki, ochrona planety i przyszłość ludzkości. Politycy, bez względu na opcję i kraj, niestety wierzą w te bajeczki i opowieści o nowoczesnych technologiach energetycznych ratujących planetę przed zagładą ze strony węgla. No cóż, każdy woli być piękny, mądry, bogaty i nowoczesny. Tymczasem marketing to jedno a rzeczywistość to drugie. Dlatego tym bardziej jesteśmy zdziwieni, głęboką naiwnością Prawa i Sprawiedliwości, które nagle uwierzyło lobby wiatrakowemu. Efekt jest widoczny od razu. Mimo prób obłaskawiania lobbystów, ich żądania nie tylko nie maleją, ale wciąż rosną i trudno będzie je zaspokoić bez wizerunkowych strat i dużej ilości publicznych pieniędzy.
Ta niewesoła refleksja naszła nas po lekturze stanowiska branży wiatrakowej wobec kolejnej nowelizacji ustawy o OZE, która ma sprawić, że pojawi się więcej wiatraków w Polsce. O samej nowelizacji pisaliśmy w naszej publikacji z dnia 3 marca br. - http://stopwiatrakom.eu/aktualnosci/2706-kolejna-kompromitacja-ministerstwa-energii,-kt%C3%B3re-zmienia-ustaw%C4%99-o-oze-byle-tylko-postawi%C4%87-kolejne-wiatraki.html
Wskazywaliśmy już wtedy, że Ministerstwo Energii planuje po raz kolejny tak zmienić przepisy ustawy o OZE, by umożliwić deweloperom budowę wiatraków o mocy aż 2,5 MW i to bez zachowania wymogów ustawowych o minimalnej odległości, które dzisiaj chronią ludzi i środowisko przed negatywnym oddziaływaniem wiatraków. Szybkie tempo prac nad tą ustawą wynika z faktu, że polska energetyka nie spełni unijnego celu klimatycznego wyznaczającego minimalny 15% udział OZE w zużyciu energii na koniec 2020 r.
fot. Pixaby
Propozycja Ministerstwa Energii nie spotkała się jednak z aprobatą wiatrakowego lobby, które zarzuca rządowi chęć podważenia zaufania inwestorów:
„Przedstawiciele branży energetyki wiatrowej pytani o ministerialne propozycje zmian ustawy o OZE są pełni obaw i sceptycznie podchodzą do założeń resortu. Ich zdaniem ustawa o OZE w nowej formie może zmienić reguły rynku, podważyć zaufanie inwestorów do rządu, a dla części z nich wiązać się również z kłopotami finansowymi. Może się także okazać sprzeczna z dyrektywą OZE.” [1]
Osią sporu jest niechęć branży wiatrakowej do propozycji przepisów, które ustanawiają maksymalny poziom przychodów dla działających już elektrowni wiatrowych pochodzących z zielonych certyfikatów oraz ze sprzedaży energii na 312 zł/MWh. Prezes PSEW – Janusz Gajowiecki, tak skomentował tę propozycję:
„Wprowadzenie nowego mechanizmu oznacza głęboką ingerencję w rynek i jest kolejnym przejawem wprowadzenia przepisów naruszających nabyte prawa inwestorów. To grozi falą bankructw w sektorze zielonej energii i kolejnymi pozwami przeciwko Skarbowi Państwa. (…)
– Takie żonglowanie prawem wyznaczającym ramy funkcjonowania kapitałochłonnych inwestycji w OZE zburzy odradzające się ostatnio zaufanie banków i międzynarodowych koncernów chcących stawiać kolejne farmy na lądzie w Polsce i rozwijać energetykę wiatrową w polskiej strefie Bałtyku. Nie wejdą w tak ryzykowny biznes, który – w obecnych okolicznościach – należałoby raczej nazwać hazardem – twierdzi prezes PSEW.” [2]
Mówiąc wprost, branża wiatrakowa założyła w swoich biznes-planach znacznie wyższe przychody, niż te, które chce gwarantować rząd biznesowi OZE. Oczekiwania branży sięgają kwoty 600-700 zł/MWh, co oznacza, że mamy do czynienia z awanturą o duże pieniądze. Ministerstwo Energii ma świadomość, że dalsze podwyżki cen energii w roku wyborczym mogą się skończyć katastrofą dla PiS. Stąd wzięła się kulawa ustawa zamrażająca na rok ceny energii w Polsce. Pisaliśmy o niej w tekście z dnia 31 grudnia 2018 r. [3]
Jednak zamrożenie cen energii czy też ustawowe uregulowanie górnego pułapu dla przychodów z istniejących już farm wiatrowych dla deweloperów, inwestorów na rynku wiatrakowym oraz finansujących ich banków, jest całkowicie nie do przyjęcia.
„W ocenie WindEurope - głównej europejskiej organizacji przemysłu z branży wiatrowej - z jednej strony polski rząd pokazuje nowe otwarcie na energię wiatrową, ale z drugiej strony podminowuje zaufanie i działa wbrew obowiązującej od grudnia dyrektywy OZE. Zmiany w systemie zielonych certyfikatów to bardzo zły sygnał, nie tylko dla inwestorów działających instalacji, ale też na przyszłość - podkreślał w piątek na konferencji prasowej w Warszawie dyrektor ds. polityki w WindEurope Pierre Tardieu. Plany rządu naruszają zaufanie inwestorów, także jeśli chodzi o przyszłe inwestycje, negatywnie wpłyną na zdolność wiatraków do obniżania ceny - dodał Tardieu.” [1]
[Nasz komentarz] Podsumowując całą sytuację jasno widać, że rząd zapędził się w pułapkę OZE zastawioną przez unijną politykę klimatyczno-energetyczną, zamiast zacząć już w 2016 r. rozbrajać tę bombę, unikając zaciągania nowych zobowiązań w stylu Porozumienia paryskiego czy wyrażania zgody na nowe, unijne cele klimatyczne do 2030 r. Bezwarunkowa, proeuropejska polityka PiS mści się na każdym kroku. Tymczasem, w 2016 r. można było postawić na rozwój małych, przydomowych instalacji fotowoltaicznych, które mogłyby wygenerować odpowiednią wielkość mocy do spełnienia unijnych celów klimatycznych. To stosunkowo mało uciążliwa forma OZE, w przeciwieństwie do monstrualnych farm wiatrowych czy wielohektarowych farm fotowoltaicznych. Tak naprawdę to zabrakło wyobraźni i myślenia w kategoriach długoterminowych.
Nie jest żadną tajemnicą, że mamy w Polsce deficyt wody i zaniedbaną żeglugę śródlądową. Pieniądze przeznaczone na wiatraki (ok. 16 mld zł) należało zainwestować w regulację rzek i budowę elektrowni wodnych. Są to bardzo potrzebne inwestycje, które umożliwiają transport rzeczny, zabezpieczają przed powodziami i jeszcze dają energię. Jeśli komuś energetyka wodna nie odpowiada, bo są i malkontenci, to mamy w Polsce olbrzymie złoża energii geotermalnej, która nadaje się tak do produkcji ciepła, jak i energii elektrycznej. Przykładów projektów geotermalnych w Polsce, które zadziałały jest tak wiele, że powinny one same przekonywać do siebie. Od wielu lat mamy też zaniedbany projekt budowy elektrowni jądrowej, który zapewniłby spełnienie celów OZE oraz bezpieczeństwo pracy systemu elektroenergetycznego. Rząd już czwarty rok myśli. Z tego niby-myślenia wynika na razie tylko tyle, że w Polsce dalej będą powstawać wiatraki, a cena energii będzie rosła. Konsumenci energii oraz przemysł będą płacić haracz za realizację unijnej polityki klimatyczno-energetycznej.
Nie zazdrościmy rządowi, a szczególnie Ministerstwu Energii, ale sytuacja w której się znaleźliśmy jest wynikiem naiwnej wiary niektórych polityków PiS w to, że można się dogadać z lobby wiatrakowym i cnoty nie stracić. Wielokrotnie ostrzegaliśmy przed taką sytuacją, pisząc na czym polega wiatrakowy biznes, ale jak widać rację miał nasz narodowy poeta pisząc przed wiekami: „Mądr Polak po szkodzie, lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie, Polak nową przypowieść sobie kupi, że i przed szkodą, i po szkodzie, głupi”.
Sadźmy lasy, rozbierajmy wiatraki
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
[2] http://psew.pl/energetyka-wiatrowa-to-nie-hazard/