Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
Unijny system handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) niszczy konkurencyjność polskiej gospodarki i jesteśmy więcej niż pewni, że instrument ten został zaprojektowany dokładnie po to, by osiągnąć ten efekt. Ręczne sterowanie, jakie uprawia Komisja Europejska, zawyża ceny energii wytwarzanej z węgla i dodajmy, tylko z węgla, wyłącznie po to, by w sposób całkowicie arbitralny wspierać źródła OZE. Efektem tego pseudo-rynkowego systemu jest stały wzrost cen energii elektrycznej w Europie, wypychanie energetyki konwencjonalnej z rynku i ucieczka ciężkiego przemysłu poza Unię Europejską. Polska jest niestety znakomitym przykładem kraju, który jest systematycznie osłabiany przez unijne regulacje prawne w imię „walki z klimatem”, a tak naprawdę w interesie niemieckiej gospodarki. Dzisiaj kilka gorzkich słów od prof. Konrada Świrskiego.
Unijny system handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) jest kluczowym narzędziem do „walki ze zmianami klimatu” oraz instrumentem ekonomicznym służącym do wymuszania na państwach członkowskich Unii polityki zmniejszania emisji gazów cieplarnianych. Jest to największy na świecie rynek uprawnień do emisji dwutlenku węgla i polega na administracyjnym wprowadzeniu dopuszczalnych limitów wybranych gazów cieplarnianych emitowanych przez instalacje objęte systemem. W ramach wyznaczonego pułapu emitenci gazów cieplarnianych otrzymują za darmo lub kupują uprawnienia do emisji, którymi mogą handlować zgodnie ze swoimi potrzebami. Mogą też kupować ograniczone ilości międzynarodowych jednostek emisji pochodzących z projektów mających na celu ograniczenie zużycia energii na całym świecie. Ograniczenie całkowitej liczby dostępnych uprawnień do emisji gwarantuje, że mają one wartość ekonomiczną i przy pomocy tego narzędzia można sterować kosztami w energetyce konwencjonalnej. [1]
fot. Pixaby/CC0 Domena publiczna
Mści się na naszej energetyce brak całościowej wizji funkcjonowania gospodarki i tak naprawdę brak wiedzy po stronie polityków, jak „to chodzi”. Dotyczy to praktycznie wszystkich rządów po 1989 r. Naczelną bowiem zasadą naszej polityki gospodarczej była i jest deindustrializacja, czyli pozbawianie polskiej gospodarki kluczowych gałęzi przemysłu i pozbawianie mocy wytwórczych. W tej chwili obserwujemy ten proces w stosunku do energetyki. Z przykrością stwierdzamy, że rząd Morawieckiego i Ministerstwo Energii, odpowiedzialne za naszą energetykę, kompletnie nie rozumie tego problemu. Miarą tego upadku jest brak nowej polityki energetycznej (dalej obowiązuje stara polityka z epoki Tuska), zgoda na powrót do wiatrakowania Polski i zajmowanie się tematami zastępczymi w postaci rozwoju „elektromobilności”. Tymczasem w europejskiej energetyce dzieją się rzeczy ważne i istotne, które negatywnie wpływają na kondycję polskiej branży energetycznej, a niestety nie widać, by ktokolwiek temu przeciwdziałał. Szerzej pisze o tym prof. Konrad Świrski, mówi, jak jest.
Jak Komisja Europejska ogrywa polskich negocjatorów w energetyce
W artykule pt. „Kto daje i odbiera ten się w piekle poniewiera, czyli Komisja Europejska sięga po pieniądze z ETS”, prof. dr hab. inż. Konrad Świrski pisze tak:
„W grudniu 2015 r. Polska, po burzliwej dyskusji, podpisała (nie zawetowała) nową propozycję reformy ETS, w której ustalono nowe cele obniżenia emisji CO2 z energetyki do roku 2030 (minus 43% w stosunku do 2005). Olbrzymi koszt dostosowania się do tych celów przez polską węglową energetykę (dziś w 85%), miał być złagodzony przez mechanizm darmowych pozwoleń emisyjnych (ok. 40% darmowych dla Polski) oraz pieniądze na inwestycje z tzw. Funduszu Modernizacyjnego. Wczytywanie się w pierwotne dokumenty i akapity pisane drobnym drukiem już wtedy pokazywało pewne problemy - darmowe pozwolenia miały być darmowe, ale przy pokazaniu ekwiwalentnych wydatków na technologie "low emission" (czytaj "bez węgla") a Fundusz Modernizacyjny już bezpośrednio miał wspierać OZE i połączenia transgraniczne. Kolejne lata pokazały jeszcze bardziej, że to co się mówiło przy okazji obietnic z 2015 roku, w 2018 r. już niekoniecznie znaczy to samo. Jako pierwsza poszła na rzeź data wdrożenia MSR (Market Stability Reserve), co wbrew marketingowej nazwie oznaczało arbitralną modyfikację systemu handlu emisjami - w celu podbicia cen certyfikatów. MSR miał startować w roku 2021, ale nagle przegłosowano nowy termin na styczeń 2019 i szybki wzrost cen certyfikatów CO2 widać już teraz, bo już nie kosztują 5-6 Euro za tonę jak dawniej, ale około 15 i jest to jednym z czynników, że ceny polskiej energii na hurtowym rynku futures zaczynają przebijać 300 zł/MWh. Jednak to wszystko było chyba przygrywką do znacznie szerszej gry lobbystycznej.” [2]
Pieniądze z systemu EU – ETS zagarnie unijny budżet
Dalej prof. Konrad Świrski pisze, że unijni komisarze połakomili się na pieniądze z handlu emisjami w systemie EU – ETS i padły konkretne zapowiedzi wyrwania z budżetów krajowych środków z ETS do budżetu ogólnoeuropejskiego. Środki przekazywane do unijnej kieszeni bez dna miałyby stanowić nawet 30% budżetu krajowego!
„Teraz - wraz z ogłoszeniem propozycji nowego budżetu UE, nie zapomniano o emisjach i pieniądzach w ETS. Do tej pory cała konstrukcja systemu handlu emisjami opierała się na założeniu, że emitenci płacą za certyfikaty do budżetu krajowego. Emisja kosztuje, ale jeśli jest otrzymana zgodnie z limitami, to pieniądze zostają w kraju - co pośrednio cieszyło nasze Ministerstwo Finansów, teraz ten podstawowy paradygmat już może niekoniecznie obowiązywać. W ramach spinania rozlatującego się po Brexicie budżetu i poszukiwań dodatkowych źródeł finansowania, Unijny Komisarz (ds. budżetu) Günther Oetinger zaproponował właśnie nowe podatki (od plastiku), ale też i złapanie części pieniędzy z ETS do budżetu ogólnoeuropejskiego. W enigmatycznych na razie wypowiedziach (https://www.euractiv.com/section/future-eu/news/plastic-tax-and-ets-tinkering-could-plug-brexit-hole-suggests-eu-budget-chief/) mówi się o 20% wartości ETS, gdzie indziej (http://energetyka.wnp.pl/komisja-europejska-chce-siegnac-po-pieniadze-z-rynku-co2,324022_1_0_.html) nawet o 30%. Niezależnie od tego na czym stanie ostatecznie i jak to zostanie sformułowane, wydaje się, że Rubikon został przekroczony i wcześniej czy później pieniądze z ETS-u będą uciekały z kraju. Dla Polski jest to wyjątkowo brutalne. Polska energetyka węglowa traci konkurencyjność - mówi się o cenie 30, a może nawet i 50 Euro za tonę CO2 (co jest osiągalne mechanizmem MSR) i mniej więcej takim obciążeniem kosztu produkcji MWh w polskich elektrowniach (emisyjność CO2 z węgla to ok 0,75-0,95 t CO2/MWh). Polska energetyka jest proporcjonalnie największym emitentem CO2 więc i koszty modernizacji będą najwyższe (dla redukcji do 2030), ale i jak widać może też płacić za CO2 (w dużej części) do budżetu Brukseli. Na dodatek (wg informacji http://energetyka.wnp.pl/komisja-europejska-chce-siegnac-po-pieniadze-z-rynku-co2,324022_1_0_.html) ma to obowiązywać nie tylko za płatne pozwolenia, ale także i darmowe derogacje. A więc „damy i zabieramy" w czystej postaci - bo mamy ekwiwalentnie ponosić wydatki na modernizacje i odprowadzać coś w rodzaju daniny za derogacje.” [2]
Jest źle, będzie gorzej
Dla każdego trzeźwo myślącego człowieka, zaufanie do tego, co mówi i robi Komisja Europejska powinno być zerowe. Widać to doskonale po prowadzonej przez Komisję polityce energetyczno-klimatycznej, która oparta jest proste założenie „robimy tak, jak każe Berlin”, a ten robi, jak mu pasuje. Niemiecka polityka realizuje „zieloną” utopię, gdzie nadrzędnym celem jest ochrona miejsc pracy przemysłu OZE i budowa wiatraków, gdzie tylko się da, nawet kosztem wycinana lasów i likwidacji wsi. Jeśli plany napotykają opór, to likwiduje się opór, a nie plany. W praktyce mamy do czynienia z ciągłą zmianą reguł gry pod kątem realizacji partykularnych interesów przemysłu OZE. W podobny sposób ocenia to prof. Świrski pisząc:
„Według mnie, niepokojące jest jednak to, że tak jak się spodziewaliśmy w czarnych projekcjach - sprawa ETS i całej polityki klimatycznej - nigdy nie jest załatwiana na jednym stałym poziomie. Niezależnie co Polska podpisze i do czego się zobowiąże - zawsze może okazać się, że regulacje będą zaostrzone (np. jak widać to po europejskich celach OZE - już może niekoniecznie 27 a 30 lub 35%) a pętla na polskiej energetyce może zacisnąć się jeszcze bardziej. To trudne dla nas, bo nigdy nie widać dokładnie do czego mamy się dostosować. Może okazać się, że minus 43% redukcji CO2 i 27% OZE to będzie za mało, a pieniądze które zaplanowaliśmy do wydania (i do naszego budżetu) mogą pójść gdzie indziej. Niezbyt to budujące, że lobbystyczne mechanizmy unijne tak naprawdę będą budować problemy i poniekąd uzasadnione (przynajmniej z nadwiślańskiej perspektywy) obawy. Unia dalej odchodzi od będącej kiedyś podstawą UE - harmonijnej i zrównoważonej współpracy z poszanowaniem interesów mniejszych i większych w kierunku bizantyjsko-lobbystycznego systemu negocjacyjnego z poszanowaniem interesów największych a mniejszych już w mniejszym stopniu (pogrubienie redakcji).” [2]
Błędne decyzje brytyjskich polityków natchnieniem do polskiej polityki energetycznej
Do obłędnej polityki energetyczno-klimatycznej Unii trzeba dołożyć błędne decyzje polityków w krajowej polityce energetycznej i mamy gotowy przepis na wysoką cenę energii elektrycznej, a co za tym idzie na osłabienie pozycji polskiej gospodarki i zubożenie portfeli własnego społeczeństwa.
W artykule pt.: „Energetyka to nie sklep z warzywami”, Jerzy Lipka na przykładzie Wielkiej Brytanii pisze o krótkowzroczności angielskich decydentów i analogii do sytuacji w polskiej elektroenergetyce:
„W. Brytania zaczęła rozwijać energetykę jądrową jako jedno z pierwszych państw w Europie, prócz ZSRR, bo jeszcze w latach 60-tych. Była to energetyka oparta o reaktory gazowo-grafitowe znane w skrócie jako Magnox. Chłodziwem był gaz, głównie dwutlenek węgla. Rolę moderatora spełniał grafit. Zjednoczone Królestwo posiadało też sporo tradycyjnych elektrowni na węgiel, zresztą przemysł węglowy odgrywał w tamtym czasie znaczną rolę. Wszystkie one stopniowo starzały się, co wymagało podjęcia decyzji o nowych inwestycjach z odpowiednim wyprzedzeniem.
Tymczasem rady nadzorcze planowały swe posunięcia tak, by nie obciążać spółek dużymi wydatkami na większe inwestycje mające w dalszej perspektywie zastąpić elektrownie wyeksploatowane, które będą musiały zostać zamknięte. Jeśli już inwestowano, to najwyżej w moce szczytowe, głównie na gaz, o krótkiej stopie zwrotu, które nadmiernie budżetu nie obciążały. Zyski nazbyt często przeznaczano na wypłatę dywidend dla akcjonariuszy, zamiast inwestować. Krótko mówiąc zyski przejadano. Przedstawiciele rządu byli przegłosowywani przez większość członków rad nadzorczych. Planowanie, jeśli nawet było, to tylko w krótkim horyzoncie czasowym. Nikt nie martwił się o dalszą przyszłość.
W wyniku takiej polityki ceny energii nawet mimo konkurencji na rynku stopniowo rosły, społeczeństwo brytyjskie narażone było na skutki tego wzrostu. Jednym z nich było energetyczne ubóstwo, na który cierpiało jeszcze w 2010 roku 3,5 mln gospodarstw domowych (dane z Newsweeka). Droga energia z kolei sprawiła, że szereg osób egzystowało zimą w zawilgoconych niedogrzanych mieszkaniach. Z tego brały się choroby jak astma, bronchit itp. Śmiertelność w pierwszych latach po 2000 roku z tego powodu wynosiła 25 tys do 40 tys osób rocznie. I tym samym kraj ponosił duże koszty zewnętrzne leczenia ludzi, ich nieobecności w pracy z powodu chorób.
Z kolei wyższe ceny energii skutkowały niższą konkurencyjnością przemysłu. Wyspom brytyjskim zajrzało w oczy widmo blackoutów i braku energii.
Zmiana tej polityki przyszła zbyt późno, by bezboleśnie można było odrobić skutki dziesiątków lat braku decyzji o inwestycjach. Jej efektem zresztą niekorzystna pozycja przetargowa W. Brytanii w kwestii negocjacji z EdF o budowie nowej elektrowni jądrowej Hinkley Point. Niekorzystna dlatego właśnie że w kraju brakuje energii. To EdF dyktował warunki rządowi brytyjskiemu a nie odwrotnie.
Dziś mimo nawet szeroko realizowanego programu budowy nowych elektrowni jądrowych (największy taki program w Europie planowane jest 18 tys MW nowych mocy jądrowych), Brytyjczycy nie unikną ciężkich czasów kilku lat niedoborów energii i sprowadzania znacznych jej ilości z zagranicy. Taka jest cena podjęcia decyzji zbyt późno!
Brak długofalowego planowania w energetyce jest zresztą cechą nie tylko W. Brytanii. Cechuje całą zachodnią Europę. Fetysz rzekomej uniwersalności OZE, mających być panaceum na wszelkie energetyczne bolączki zatruwa umysły decydentów, krępuje konieczne decyzje o budowie nowych mocy. Jaskrawym przykładem Belgia, gdzie trzy stare elektrownie jądrowe nieubłaganie dobiegają kresu swych dni, a decyzji o budowie nowych bloków brakuje. Polityczna i energetyczna poprawność zbiera żniwo (pogrubienie redakcji). [3]
Za błędne lub spóźnione decyzje tchórzliwych polityków Brytyjczycy będą słono płacić jeszcze długo. Zresztą przekonują się o tym na własnej skórze podczas letniej flauty, gdy morskie farmy wiatrowej stoją bezczynnie. Olbrzymie pieniądze zainwestowane w OZE w takich dniach nic nie dają. Niemiecki model energetyczny nie sprawdza się w praktyce, bo ignoruje on prawa fizyki. Tych praw nie ustanawiają niemieccy politycy, choć wciąż wydaje im się, że mogą wszystko.
Na portalu biznesalert.pl ukazał się artykuł pt.: „Susza wiatrowa w Wielkiej Brytanii” [4], który przedstawia dramatyczną sytuację związaną z niedoborami energii elektrycznej.
„W Wielkiej Brytanii elektrownie wiatrowe przez dziewięć dni z rzędu nie wyprodukowały prawie żadnej energii. Prognozy wskazują, że kolejne dwa tygodnie będą również bezwietrzne. „Susza wiatrowa” podbiła ceny energii elektrycznej na rynku dnia następnego do najwyższego od dekady poziomu dla tej pory roku. Poza zwiększeniem nasilenia wiatru oczekiwanym na 14 czerwca, The Weather Company prognozuje, że kolejne dwa tygodnie będą również prawie bezwietrzne.(…)
Niska generacja z elektrowni wiatrowych nie stanowi szczególnego zagrożenia w czerwcu, gdy panuje niski popyt na energię elektryczną. W ciemny, zimowy poranek, gdy popyt szczytuje w związku z sezonem grzewczym, bezwietrzne dni mogą jednak zagrozić funkcjonowaniu brytyjskiej sieci.
Ludzie zaczęliby się obawiać ryzyka wyłączęń. – mówi Elchin Mammadov, analityk Bloomberg Intelligence – Pokazuje to, że poleganie na energetyce wiatrowej, fotowoltaice czy bateriach dla zaspokojenia większości zapotrzebowania na energię jest lekkomyślne z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego.
Według danych z National Grid Plc. w środę elektrownie wiatrowe wygenerowały ok. 4,3 procent elektryczności w Wielkiej Brytanii. Generacja węglowa jest blisko zera. Generacja gazowa i jądrowa osiągnęły rekordowy – odpowiednio 54 procent i 25 procent – udział w generacji. (…)”
[Nasz komentarz] Takich przykładów, jak obecna sytuacja w Wielkiej Brytanii, jest dużo. Niestety politycy zajęci są swoimi sprawami i jak ognia unikają podejmowania kontrowersyjnych decyzji, którymi mogą podpaść wpływowym lobby. W ten właśnie sposób dzieje się to, co się dzieje, czyli podążamy ścieżką degrengolady gospodarki i energetyki wytyczoną przez fałszywych proroków znad Renu, Łaby i Sprewy. Efekty widać w postaci drożejącej energii elektrycznej, a to dopiero początek.
Należy z całą mocą podkreślić, że model finansowy energetyki w Polsce nie uwzględnia w sposób prawidłowy wszystkich kosztów związanych z budową i funkcjonowaniem OZE, w szczególności energetyki wiatrowej. Skoro OZE generują dodatkowe koszty związane z budową linii energetycznych oraz koszty związane z utrzymaniem rezerwy mocy, na wypadek spadku poziomu generacji z OZE, to koszty z tym związane nie powinny być przerzucane na odbiorców energii elektrycznej i innych wytwórców, a powinny być ponoszone przez samych wytwórców energii z OZE. Niedawną naszą publikacją „Ile kosztują OZE, czyli o tym jak liczyć koszty, by było taniej” [5] szerzej opisaliśmy ten problem.
Mimo nieciekawej sytuacji nie wszystko jest jeszcze stracone. Trzeba wciąż walczyć o swoje, gdyż przeciwnik jest wbrew pozorom słaby i niepewny swoich racji. Wciąż odwołuje się do szantażu i kłamie co robi i jak jest naprawdę. W ten sposób nie da się zbudować niczego trwałego i stabilnego, co przetrwa wieki. Dlatego będziemy wciąż obnażać głupotę polityki energetyczno-klimatycznej Unii Europejskiej. Niecne zamiary i kłamstwa eurokomunistów z Brukseli oraz ganić naszych rodzimych naiwniaków, co to uwierzyli w zrównoważony rozwój świata przy pomocy budowy wiatraków, walki ze smogiem i rozwoju elektromobilności.
Sadźmy lasy, rozbierajmy wiatraki, wychodźmy z Unii
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
[2] https://www.cire.pl/item,164193,13,0,0,0,0,0,kto-daje-i-odbiera-ten-sie-w-piekle-poniewiera-czyli-komisja-europejska-siega-po-pieniadze-z-ets.html
[3] https://biznesalert.pl/polska-atom-2/
[4] http://biznesalert.pl/susza-wiatrowa-w-wielkiej-brytanii/