Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
Zamieszczamy wywiad ze znanym działaczem społecznym z Sejneńszczyzny i okolic Piotrem Kodzisem, który był zaangażowany w protest przeciwko elektrowniom wiatrowym. Jego doświadczenia są bardzo charakterystyczne dla wielu osób, które zetknęły się z inwestorami i Polską wiejsko-gminną w jej „najlepszym” wydaniu.
Redakcja stopwiatrakom.eu: Jak to się stało, że zajął się Pan protestem przeciwko elektrowniom wiatrowym w gminie Krasnopol?
Przypadek. Gdy dowiedziałem się o planach budowy, nie wiedziałem nic o elektrowniami wiatrowymi, poza tym, że produkują prąd i są – jak wtedy sądziłem – czystym źródłem energii. Zaniepokoiło mnie, że te elektrownie są duże i mają mi to postawić prawie pod samym domem. Pojechałem do urzędu gminy w Krasnopolu, żeby się czegoś dowiedzieć. To, w jaki sposób zostałem przez nich wtedy potraktowany, było chyba największą motywacją do zajęcia się sprawą. Nic nie wiedziałem o procedurach administracyjnych, itp. Dlatego moje pytania mogły się wydać urzędnikom głupie albo niezrozumiałe. Ale w takiej sytuacji powinni mi spokojnie wyjaśnić, co i jak. Zamiast tego potraktowali mnie jak idiotę i jeszcze sobie bezczelnie ze mnie szydzili. Wyszedłem stamtąd z jednym przekonaniem: wiatraków nie będzie, a wy nie będziecie tam pracować. No i kolejny przypadek – dokładnie wtedy spotkałem w tym urzędzie grupkę mieszkańców, którzy już protestowali przeciwko tej inwestycji. Nie pozostało nic innego, jak tylko się do nich przyłączyć.
Piotr Kodzis
Kiedy i od kogo dowiedział się Pan o planowanej inwestycji?
Zupełnie nie tak, jak to powinno być. Elektrownie wiatrowe miały powstać kilkaset metrów od mojego domu, ale nic o tych planach nie wiedziałem, choć cała procedura była już mocno zaawansowana. Dlaczego? Bo to działo się w sąsiedniej gminie – mieszkam praktycznie przy granicy gminy. To tylko przykład potwierdzający, że nasze prawo jest źle napisane. O planowanej budowie dowiedziałem się przez przypadek – sąsiadka mi powiedziała, że coś takiego jest planowane i że to jest złe. Wtedy nic nie wiedziałem o elektrowniach wiatrowych. Wydawało mi się, że to, co mi opowiadała, to jakaś kolejna teoria spiskowa. Myliłem się.
W jaki sposób lokalna społeczność zareagowała na pomysł tej inwestycji?
Większość ludzi miała do tego całkowicie obojętny stosunek i nie chciała się w ten spór angażować. Ja się z tym nie zgadzam, ale to rozumiem i uważam, że to normalna i racjonalna postawa. Jeśli sprawa nie dotyczy mnie bezpośrednio, nie zagraża mojej egzystencji, ani mojej rodzinie, to nie ma co angażować się w spór z miejscowymi kacykami, którzy mogą niepokornym skutecznie „uprzyjemnić” życie. W naturalny sposób najbardziej zaangażowali się mieszkańcy, którzy mieli sąsiadować z wiatrakami. Tyle, że sąsiedztwo wiatraka to jest naprawdę duży obszar, dlatego było nas całkiem sporo. Poza tym wsparły nas istniejące na Sejneńszczyźnie organizacje ekologiczne i zajmujące się tutejszą kulturą i dziedzictwem. Rozumieli, że budowa farm wiatrowych pozbawi ten unikalny zakątek Polski tego, co jest tu najcenniejsze (poza ludźmi, oczywiście) – naturalnego krajobrazu polodowcowego.
Jak wójt gminy i radni odnosili się do protestu mieszkańców?
Teraz już wiem, że zachowywali się tak, jak w bardzo wielu innych gminach w Polsce. Kłamstwa, buta, arogancja, kompletne nieliczenie się ze zdaniem mieszkańców. „My tu wybrańcy i my bendziem decydować”. Działali na rzecz inwestora, nie dla dobra mieszkańców gminy.
W jaki sposób odnosił się do osób protestujących przeciwko inwestycji? Jak się zachowywał? Spotykał się z ludźmi, przekonywał ich do siebie? Robił inne rzeczy?
Ale kto? Inwestor? Inwestor bez problemu przekonał do siebie wszystkich tych, z którymi podpisał umowy na dzierżawę ziemi, no i miejscowych „władców”. W przeciwieństwie do wielu miejsc w Polsce, w naszym przypadku inwestor nie posunął się do zastraszania czy nękania ludzi. W zasadzie spór z inwestorem ograniczył się do walki na papiery – oni nam swoje, my im swoje, itd... Odbyło się też spotkanie z inwestorem podczas publicznej dyskusji nad projektem m.p.z.p., ale głos mieszkańców trafiał w pustkę, decyzja polityczna w tej sprawie zapadła dużo wcześniej. Potem były wybory i większość w radzie zdobyli przeciwnicy wiatraków. Inwestor spotykał się z radą i mieszkańcami, ale tym razem to jego argumentacja trafiała w pustkę. Mam nadzieję, że w końcu zrozumiał, że nie jest tam mile widziany.
Co zdecydowało o końcowym sukcesie? Co było najtrudniejsze w tym przedsięwzięciu?
Determinacja i zaangażowanie. Bardzo wielu ludzi poświęciło bardzo wiele energii, czasu i pieniędzy, żeby te wiatraki nie powstały.
Czym teraz zajmuje się społeczność lokalna?
Nie mogę wypowiadać się za całą społeczność – mogę mówić za siebie i o swoich obserwacjach. Konflikt wokół wiatraków naprawdę mocno spolaryzował mieszkańców gminy i budził ogromne emocje. Po kilku latach nerwowego „szarpania się” – i z władzą i między sobą – chyba wszyscy potrzebowaliśmy trochę od tego odetchnąć i chyba faktycznie to się dzieje. Wydaje mi się, że nowy wójt wyczuwa to, stara się unikać działań potencjalnie wywołujących napięcia. Chyba teraz faktycznie tego potrzeba. Żeby się pokłócić wystarczy moment. Dużo więcej czasu zabiera poukładanie sobie pozytywnie relacji na nowo.
Dziękujemy za rozmowę.
Redakcja stopwiatrakom.eu
Piotr Kodzis jest informatykiem z Warszawy, który wyprowadził się na wieś, szukając spokoju i pięknych krajobrazów. Gdy kilka lat temu dowiedział się, że tuż obok jego domu ma wyrosnąć ferma wiatrowa, zaangażował się na stałe w sprawdzanie, co planują wójtowie i radni w jego powiecie. Dzięki niemu dowiadują się o tym też i inni mieszkańcy – Piotr informuje o tym w gazecie, którą sam założył. „Znad Marychy” dostępna jest tutaj: http://www.znad-marychy.pl/ oraz dociera do domu każdego mieszkańca w powiecie sejneńskim. Ostatnio ze względów osobistych ograniczył aktywność społeczną.
Zdjęcie fot. Paweł Wójcik