Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
Obecna „polityka klimatyczna” jest jedną z najważniejszych — i chyba jedną z ostatnich? — inicjatyw, w której ogólnie pojęty „Zachód” stara się kierować rozwojem cywilizacji w skali całego globu, wykorzystując resztki swojej przewagi, wypracowanej przez poprzednie stulecia. Coraz lepiej widać jednak, że polityka ta niesie ze sobą potężne zagrożenie tak dla wewnętrznej stabilności społeczeństw, jak i względnego porządku w stosunkach międzynarodowych. Paradoksalnie, największymi orędownikami zdecydowanej „walki ze zmianą klimatu” są decydenci z pierwszej linii walki z „zarazą populizmu” w typie Donalda Trumpa, która w ich pojęciu wywodzi się z atawistycznych tendencji „tradycyjnej kultury” (w zasadzie tylko i wyłącznie kultury zachodniej) i niejako samoistnie prowadzi ludzkość z powrotem do czasów wojen światowych.
Wbrew egalitarnej retoryce, upór (a raczej kompletna fiksacja) przy wdrażaniu obecnie dostępnych „zielonych technologii” powoduje dalszy wzrost rozwarstwienia społecznego, czyli czyni biednych jeszcze biedniejszymi, a bogatych bardziej bogatszymi. Skrajnie nierówny rozkład ciężarów i korzyści wynikających z „polityki klimatycznej” obserwujemy w zasadzie wszędzie — od Australii, przez Kalifornię po Francję.
fot. Pixabay
Co więcej, jeśli niekontrolowane, masowe ruchy migracyjne — w szczególności z Afryki do Europy — są jednym z największych zagrożeń dla przyszłej stabilności cywilizacji człowieka, to polityka klimatyczna nie tylko nie przyczynia się do ich zmniejszenia, ale wręcz odbiera szanse rzeczywistego rozwoju gospodarczego w rejonach, w których rodzi się presja migracyjna. A tylko to może ustabilizować te społeczeństwa i zatrzymać katastrofę migracyjną. Na fundamencie wiatru i słońca nie da się bowiem zbudować przemysłu i infrastruktury nowoczesnego społeczeństwa w Afryce. Jednocześnie instytucje finansowe Zachodu odmawiają wspierania bardziej ekologicznych, ale i realnych źródeł energii, które nie spełniają zachodnich wyobrażeń o „odnawialnej energii” (portal stopwiatrakom.eu wielokrotnie pisał o tych problemach w przeszłości). Natomiast deklaracje „zielonych transferów” na poziomie 100 mld dolarów rocznie z Zachodu do krajów słabo rozwiniętych pozostają wyłącznie deklaracjami. W świetle efektów wcześniejszej „pomocy” dla Trzeciego Świata po II Wojnie Światowej, która przyczyniła się do fenomenalnego rozrostu „nowoczesnej” korupcji w tych krajach, szanse, że owe „zielone transfery” dadzą organiczny rozwój gospodarczy w krajach-beneficjentach, są raczej niewielkie.
Na te aspekty „polityki klimatycznej” — w kontekście ostatnich wydarzeń we Francji — zwraca uwagę Ross Clark w artykule pt. „Kosztowna nauczka dla pyszałkowatego Macrona: Nie da się uratować planety na plecach biednych”, zamieszczonym w angielskim dzienniku „The Telegraph” (4.12.2018). [1]
Clark pisze m.in.:
„Cóż to za wspaniała ironia, że w chwili, gdy wielcy tego świata zbierają się w Polsce, by dyskutować o zmianie klimatu (chodzi oczywiście o szczyt klimatyczny w Katowicach), miasto, w którym spotkali w tym samym celu trzy lata wcześniej, zapłonęło — podpalone przez protestujących przeciwko wysiłkom prezydenta Macrona, aby wypełnić swoje cele w zakresie redukcji węglowodorów.
Nie chcę bronić aktywistów, tzw. „żółtych kamizelek”, którzy są najnowszym przejawem nadmiernego entuzjazmu Francuzów dla insurekcji, z czym mamy do czynienia co najmniej od 1789 r. Są oni jednak znakiem ostrzegawczym dla każdego rządu, który chce opanować zmiany klimatyczne poprzez zubożanie społeczeństwa. Nie będzie na to zgody — zwłaszcza kiedy widać, że to zwykli ludzie płacą cenę za cięcia emisji CO2, podczas gdy bogaczom albo wiedzie się tak samo jak przedtem, albo ciągną zyski z publicznych dopłat do ekologicznej energii.”
Dalej Clark pisze o tym, że Macron w końcu zdecydował się ustąpić przed żądaniami żółtych kamizelek, „jednak jego zachowanie w ciągu ostatnich dwóch tygodni uosabia to, co jest nie tak z postawą bardzo wielu światowych przywódców w kwestii zmian klimatu. Macron najpierw zignorował protesty ludzi, dla których podatki od paliwa stanowią zagrożenie dla podstaw ich egzystencji. Wielu z nich mieszka na wsi i praktycznie muszą korzystać z samochodów napędzanych paliwami kopalnymi. Następnie zaczął ich gromić za ich nieekologiczne preferencje. Tymczasem jego własny „ślad węglowy” pęczniał jak brzuch obżartucha, kiedy latał odrzutowcem po świecie na różne szczyty i wystawne obiadki z innymi światowymi liderami. Pan Macron umie świetnie pouczać resztę z nas, o tym co powinniśmy zrobić, żeby uratować planetę, ale jego własny styl życia wydaje się być objęty immunitetem.
Zebrani na szczytach klimatycznych przywódcy światowi uwielbiają wydawać komunikaty o tym, jak pragną pomagać biednym na świecie — wskazując, że to oni najbardziej ucierpią na zmianach klimatu, jeśli nic się nie zrobi. Ale to nie tylko francuskie żółte kamizelki widzą, że jest wręcz odwrotnie; wysiłki na rzecz obrony klimatu szkodzą biednym i napełniają kieszenie bogatym.
Dla biedniejszej części społeczeństwa w krajach rozwiniętych wojna ze zmianą klimatu zapowiada ubóstwo energetyczne i utratę możliwości prywatnego podróżowania — korzystanie z samochodów benzynowych i dieslowskich staje się zbyt kosztowne, po czym zostaną one zakazane całkowicie. Oznacza to także zimno w domu — według brytyjskiego regulatora energii elektrycznej Ofgem - daniny ekologiczne i socjalne stanowią 10% rachunków za energię w Wielkiej Brytanii.
Natomiast bogatsi pasą się na dotacjach. Przykładowo w Wielkiej Brytanii podatnicy dopłacą 3500 funtów do każdej nowej Tesli osiągającej ponad 200 km/godz — dostaniesz dopłatę nawet, jeśli jest to Twój drugi lub trzeci samochód. Jeśli dysponujesz kapitałem, aby zainstalować ekologiczny system ogrzewania w Twojej wspaniałej rezydencji, to możesz dostać dotację 10 tysięcy funtów rocznie z publicznych pieniędzy. Wersja tego programu realizowana w Irlandii Północnej była tak hojna, że spowodowała kryzys parlamentarny. Farmerzy ogrzewali swoje stodoły, zastawiając drzwi otwarte na oścież, żeby otrzymać maksymalnie duże płatności (portal stopwiatrakom.eu pisał o tym skandalu tutaj w części „Gotówka za popiół” [2]). Jeśli jesteś wielkim właścicielem ziemskim, możesz zgarnąć nawet 350 tysięcy funtów rocznie w dotacjach na farmy wiatrowe. Taką sumę zarobił Sir Reginald Sheffeld w 2011 r. Jednocześnie jego zięć, premier David Cameron, podnosił koszty rachunków za energię zwykłym ludziom, żeby mieć z czego zapłacić za te dotacje.
Taką samą niesprawiedliwość widzimy w skali całego globu. Dla krajów biednych cele dotyczące redukcji emisji CO2 oznaczają pozbawienie ich dostępu do taniej energii, która umożliwiła rewolucję przemysłową w Europie i w Ameryce Północnej._
Natomiast krajom bogatym daje to możliwości wzbogacenia się, na przykład na obrocie „kredytami węglowymi”. Były kanclerz skarbu, a później premier z ramienia Partii Pracy, Gordon Brown otwarcie przechwalał się, jak to obrót prawami do emisji da nowe miejsca pracy i bogactwo londyńskiemu City. Al Gore dorobił się fortuny pouczając świat, że powinien przejść na „zieloną energię”, a równolegle tworzył fundusze inwestycyjne, które miały na tym zarobić.
Powyższe nie znaczy, że zmiana klimatu nie stanowi realnego problemu i że niczego w tej sprawie nie należy robić. Jednak rządy muszą znaleźć takie sposoby redukcji emisji CO2, które nie czynią biednych biedniejszymi, a bogatych jeszcze bardziej bogatymi. Jeśli tego nie zrobią, to francuskie żółte kamizelki okażą się jedynie wierzchołkiem góry lodowej — i akurat ta góra lodowa się nie stopi.
Tłumaczenie i opracowanie
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
[1] Ross Clark, „Preening Macron is learning to his cost that you can’t save the planet on the back of the poor”, The Telegraph, 4.12.2018,