Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
W Niemczech trwa obecnie kampania wyborcza do parlamentów krajowych (Landtagów) w Saksonii oraz w Brandenburgii. Rząd Angeli Merkel próbuje odzyskać polityczną inicjatywę i pokonać rosnących w siłę Zielonych. Nie będzie to łatwe, gdyż niemiecka gospodarka wchodzi w fazę recesji a sami Niemcy są już zmęczeni tracącą zdrowie i siły Merkel oraz jej kolejnymi pomysłami. Jak podał szef Bundesbanku – Jens Weidmann, niemiecka gospodarka w II kwartale 2019 r. skurczyła się o 0,1%, a prognozy na lato także wskazują na dalsze spadki. [1] W tej sytuacji Angeli Merkel zostaje jedynie ucieczka do przodu. Stąd trudno się dziwić, że wybrała ona kwestię walki z „kryzysem klimatycznym”, jako wehikuł wyborczy. Jednym słowem, niemiecki rząd sypnie kasą podatników na przemysł OZE, by podtrzymać przy życiu gospodarkę, choć tylko dolewa oliwy do ognia.
Angela Merkel chce gospodarki neutralnej klimatycznie do 2050 r.
Działania niemieckiego rządu należy postrzegać w kontekście bieżącej sytuacji politycznej w samych Niemczech, gdzie po wrześniowych wyborach do parlamentów krajowych w Saksonii oraz Brandenburgii może upaść rządząca koalicja CDU/CSU i SPD. O sytuacji politycznej w samych Niemczech pisaliśmy ostatnio w tekście pt. „Niemcy: Kanclerz Angela Merkel wróciła z wakacji i próbuje ratować swoją pozycję polityczną przed wrześniowymi wyborami do landtagów” [2] i by nie powtarzać tez zawartych w tej publikacji wskazujemy, że w Niemczech nic nie dzieje się samo, ani przypadkiem. Jest to społeczeństwo poukładane, zorganizowane do granic możliwości i rządzone według dalekosiężnych planów od góry do dołu. Związany z tym brak elastyczności w myśleniu i działaniu sprawia, że ciężko jest namówić Niemców do jakiejkolwiek zmiany planów, nawet jeśli wszystko, co robią nie przynosi żadnego efektu. Oni po prostu „wiedzą lepiej”, jak powinno się urządzić świat. Przykładem niech będzie tutaj niesławna Energiewende, która w ciągu 20 lat nie przyniosła żadnych pozytywnych efektów środowiskowych, m.in. nie zmniejszyła się wielkość emisji CO2 w Niemczech do zakładanych poziomów, choć wydano ponad bilion miliardów euro na walkę z klimatem. Mimo tych gigantycznych pieniędzy, ziemski klimat wciąż ma się dobrze, w przeciwieństwie do Angeli Merkel.
Mimo braku efektów polityki klimatyczno-energetycznej, kanclerz Merkel wezwała niedawno do dalszego zwiększenia „ambicji klimatycznych” i wskazała, że Niemcy powinny stać się krajem „neutralnym klimatycznie”. Wunderbar! Z czym wiąże się ta „neutralność klimatyczna” przybliżamy poniżej w tekście zamieszczonym na portalu „The Global Warming Policy Forum”. [3] Zresztą, kto bogatemu zabroni marnować własne pieniądze i zbiednieć?
fot. Pixabay
„Dla Angeli Merkel to było tylko kilka słów: „Do 2050 roku chcemy osiągnąć neutralność klimatyczną”. W pobożnym nastroju, podczas Kongresu Kościoła Protestanckiego w Dortmundzie [Kirchentag – dopisek tłum.], gdzie kanclerz wypowiedziała te słowa, zgromadzeni wierni oklaskiwali ją. Nic dziwnego: prezes Kirchentag - były dziennikarz śledczy Hans Leyendecker ogłosił ex cathedra, że „Każdy, kto nie uznaje, że zmiany klimatu są spowodowane przez człowieka, nie ma miejsca na Kirchentag”.
Tutaj już nie chodzi o debatę naukową czy badania, ale o nowy dogmat wiary – jeśli ktoś nie jest Galileuszem, to czy ośmieliłby się mieć jakiekolwiek wątpliwości? Kanclerz chciała się zagrzać w cieple jedności, jaką daje wspólnota religijna. Jednak, jeśli po słowach Merkel nastąpią czyny, to dla każdego, kto zechce wyliczyć skutki finansowe dla niemieckich gospodarstw domowych to czy też tak będzie? Kanclerz nie chce już mieć „groszowych wydatków” w polityce klimatycznej, jak to kilka dni wcześniej zakomunikowała swoim posłom z jej rodzimego klubu parlamentarnego CDU/CSU. (…)
Ludzie pamiętają jeszcze 2011 r. i pochopną decyzję Merkel o przedwczesnym porzuceniu energetyki jądrowej. Kiedy niemiecka kanclerz uważa, że Niemcy muszą i chcą ratować świat, to wówczas podejmuje decyzje bardzo szybko, bez względu na koszty. Liczą się tylko głosy wyborców i opinia publiczna. Ekonomiczne lub inne racjonalne względy nie odgrywają tutaj żadnej roli – dokładnie tak było z jej decyzją o otwarciu granic dla każdego i wszystkich. Teraz wskakujemy na modny temat klimatu, z uwagi na demonstrujące dzieciaki i śpiewających protestantów. [4]
Po dwugodzinnej wizycie w Poczdamskim Instytucie Klimatycznym (PCI) w dniu 14 czerwca br., Angela Merkel najwyraźniej zdecydowała się wywrócić do góry nogami całą niemiecką politykę klimatyczną. Po rozmowie z Merkel dyrektor PCI Ottmar Edenhofer ogłosił z entuzjazmem: „Po kryzysie finansowym i kryzysie związanym z uchodźcami, kanclerz poradzi sobie teraz z kryzysem klimatycznym”. No cóż, aż się prosi, by dodać: To co może pójść nie tak?
Przez „groszowe wydatki” [oryg. „chicken feed”] Merkel najwyraźniej rozumie poprzedni cel redukcyjny CO2 o 90% do 2050 r. W 1994 r., ówczesny szef Deutsche Bank, Hilmar Kopper wywołał powszechne oburzenie, gdyż w sposób arogancki nazwał sumę 50 milionów niemieckich marek jako „orzeszki ziemne”. Wówczas uznano to, za „najgorsze powiedzenie roku”. Czym jednak są „groszowe wydatki” firmy Merkel? Jest to liczba z dwunastoma zerami zamiast siedmiu, zaraz za cyfrą pięć. Przy tak wielu zerach perspektywa obywatela a kanclerskie spojrzenie różnią się diametralnie.
Ta kwota może wynieść ok. 4.600 miliardów euro, ale równie dobrze może to być również 5.000 miliardów, czyli 4,6 lub 5 bilionów dolarów. Zostało to obliczone przez ekspertów z Narodowej Akademii Nauk Leopoldina, Niemieckiej Akademii Nauk Technicznych i Związku Niemieckich Akademii Nauk i Nauk Humanistycznych w ich raporcie opublikowanym w listopadzie 2017 r. („Łączenie sektorów - badania i analizy dotyczące opracowania zintegrowanego systemu elektroenergetycznego”). W przeliczeniu na każde gospodarstwo domowe w Niemczech suma ta oznaczałaby dodatkowe miesięczne koszty w wysokości 640 euro (jeśli redukcja ma zostać osiągnięta do 2035 r.) lub też 320 euro, jeśli redukcja miałaby być zostać osiągnięta do 2050 r. I to co miesiąc, a nie raz do roku. To są te „groszowe wydatki” kanclerz Merkel z punktu widzenia ludzi, którzy muszą za to zapłacić.
Decydującym odkryciem tych badań - finansowanych zresztą przez sam rząd federalny - jest nie tylko astronomiczna kwota inwestycji, kapitału i kosztów operacyjnych. Jeśli chodzi o redukcję emisji, to mamy do czynienia z tym samym zjawiskiem, co i w sportach wyczynowych: wysiłek treningowy niezbędny do osiągnięcia dalszej poprawy wydajności wzrasta, gdy zbliżasz się do absolutnego maksimum tego, co jest możliwe. Oznacza to, że każdy dodatkowy etap redukcji CO2 jest znacznie droższy niż poprzedni.
Merkel wzywa do eksplozji wydatków
Jako punkt odniesienia przyjęto 40% redukcję CO2 do 2030 r. Naukowcy obliczają dotychczas poniesione koszty na 1.500 miliardów euro. Mocno optymistycznie zakładają, że koszty te nie zmienią się znacząco aż do redukcji o 60%. Następnie autorzy raportu opisują kolejne kroki w ten sposób:
„Oczywiste jest to, że koszty całego systemu energetycznego gwałtownie wzrosną wraz ze wzrostem celów redukcyjnych w tych samych warunkach brzegowych. Wzrost kosztów jest większy niż wynika to proporcji i rośnie wraz z kolejnymi celami redukcyjnymi: dodatkowe obniżenie o 15% (z 60 do 75%) prowadzi do wyższych całkowitych kosztów systemowych o około 800 miliardów euro, a dalsze obniżenie o dziesięć punktów procentowych (z 75 do 85%) powoduje dodatkowe koszty w wysokości prawie 1000 miliardów euro, a kolejne zmniejszenie o pięć punktów procentowych (z 85 do 90%) powoduje dodatkowe 1300 miliardów euro.”
Jak wyjaśnić ten wykładniczy wzrost kosztów? Autorzy raportu wyjaśniają:
„Wysiłek techniczny, który trzeba włożyć, by osiągnąć dalszą redukcję emisji jest znacznie większy w przypadku osiągnięcia wysokich poziomów redukcji, ponieważ wszystkie możliwości bezpośredniego wykorzystania energii elektrycznej zostały już wyczerpane, a tani gaz ziemny będzie musiał zostać zastąpiony starannie opracowanymi syntetycznymi źródłami energii. [Zapewne wodoru, który powstaje w wyniku elektrolizy – dopisek red.] Oprócz zakładów produkujących nowe paliwa i wymaganej do tego całej infrastruktury technicznej potrzebnej do elektrolizy, niezbędne będzie wybudowanie dużej liczby dodatkowych elektrowni słonecznych i wiatrowych, tak aby można był dostarczyć energię elektryczną do zasilania bezemisyjnych urządzeń do wytwarzania nowych paliw.”
Jeżeli wysiłek redukcyjny będzie kontynuowany powyżej 90%, to wykładniczy wzrost spowoduje dodatkowe koszty dla osiągnięcia ostatnich dziesięciu punktów procentowych, aż do zerowej emisji ok. 3.000 miliardów euro. Ta suma około trzech trylionów euro daje zatem różnicę między poprzednimi „groszowymi wydatkami” wynoszącymi 4,6 biliona euro a nowym celem Merkel w postaci zerowej emisji CO2. Najnowsza obietnica kanclerz Merkel, zakładająca osiągnięcie ostatnich dziesięć punktów procentowych w redukcji CO2, zwiększa dodatkowe koszty energii z 4.600 do około 7.600 miliardów euro do 2050 r.
To jest astronomiczna suma: jest ona ponad dwukrotnie większa od wartości wszystkich towarów i usług wyprodukowanych w Niemczech w 2018 r. Tego nie da się już osiągnąć za pomocą zwykłej gry w trzy karty [oryg. „shell game”], w której rosnące koszty są przenoszone na gospodarstwa domowe i ukrywane w cieniu przed podatnikami, gospodarką, budżetem państwa a gospodarstwami domowymi. Polityka taka będzie bezlitośnie uderzać w niemieckich konsumentów, którzy już dzisiaj obciążeni są najwyższymi kosztami energii w Europie. Gdyby to zależało od Grety Thunberg, głośnego chóru działaczy klimatycznych i obietnic Angeli Merkel, to cel, w postaci zerowej emisji CO2 zostałby osiągnięty już do 2035 r., ale kosztem dodatkowych kosztów w wysokości co najmniej 1.050 euro miesięcznie na gospodarstwo domowe.
Nigdy więcej dobrobytu dla wszystkich
Te gigantyczne sumy jasno pokazują, że transformacja energetyczna będzie gigantycznym programem niszczenia dobrobytu i zubożania dużej części ludności. Którą rodzinę będzie stać na dodatkowe miesięczne obciążenie w wysokości od 500 do 1000 euro bez znaczącego ograniczenia normalnego trybu życia? W nadchodzących latach i dekadach walka społeczna i polityczna o podział tych kosztów pomiędzy grupy społeczne może doprowadzić do znaczącego rozczarowania wielu młodych działaczy klimatycznych, jeśli tylko sami będą musieli płacić rachunki za energię.
Jednak nie tylko wydatki finansowe na zerową emisję będą decydować o potencjalnej fali społecznego konfliktu. Ponieważ zarówno transport, jak i ogrzewanie domów, mają zostać całkowicie zdekarbonizowane, tj. w dużej mierze zelektryfikowane, i to dla wszystkich korzystających, to zgodnie z ustaleniami raportu, „przy zużyciu około 1150 TWh rocznie potrzeba będzie prawie dwa razy więcej energii elektrycznej” niż obecnie. Jeśli chcemy całkowicie polegać w dostawach energii na wietrze oraz fotowoltaice, to raport zawiera następującą konkluzję:
„W takim przypadku zainstalowana moc energetyki wiatrowej i fotowoltaiki musiałaby zostać zwiększona aż siedmiokrotnie w porównaniu z obecnym stanem – przy zachowaniu samego poziomu zużycia energii”.
Przeczytaliście prawidłowo. Zainstalowana moc wytwórcza [OZE – dopisek tłum.] musiałaby zostać nie tyle podwojona czy potrojona, ale zwiększona siedmiokrotnie. Każdy, kto przejeżdża przez niemiecką wieś, może sobie wyobrazić, co to może znaczyć: żadne miejsce w Niemczech nie zostałoby oszczędzone i to nawet w przypadku, gdyby założono, że moc każdej z turbin wiatrowych podwoiłaby się. Co półtora kilometra pojawiałby się wiatrak o wysokości 200 metrów. I przy założeniu, że elektrownie wiatrowe nie staną przed Urzędem Kanclerskim, w Ogrodzie Angielskim w Monachium lub też na hamburskim Binnenalster. Zniszczenie krajobrazu Niemiec, z którym mamy obecnie do czynienia ma miejsce na obszarach wiejskich, na których mieszka niewielu wyborców. Jeśli jednak liczba elektrowni wiatrowych wzrośnie aż siedmiokrotnie, zbliżą się one nieuchronnie do miast i wedrą się do zielonych płuc wokół aglomeracji miejskich.
Farmy wiatrowe zamiast lasów
Już dzisiaj dziesiątki tysięcy mieszkańców obszarów wiejskich [w Niemczech – dopisek tłum.] broni się w niezliczonych inicjatywach społecznych przed dalszą rozbudową elektrowni wiatrowych. Wiele z nich odnosi sukcesy i udaje im się nakłonić lokalnych polityków do sprzeciwu wobec budowy nowych farm wiatrowych. W efekcie niemiecka Federalna Agencja Środowiska jest coraz bardziej zaniepokojona spadającym poziomem akceptacji społecznej dla Energiewende i już dzisiaj zaleca budowanie elektrowni wiatrowych w lasach zamiast na gruntach rolnych. Jaka jest z tego korzyść? Większość lasów znajduje się w rękach publicznych, a ochrona przyrody rzadko się tam działa. Każdy, kto kiedykolwiek jechał trasą A61 pomiędzy Bingen a Koblencją, wie, jak wygląda ten efekt. Ostatnią ofiarą tej polityki jest Reinhardswald w Hesji, który uważany był kiedyś za bajkowy las. Las, który ma redukować poziom CO2, jest właśnie niszczony. Ochrona klimatu [poprzez stawianie wiatraków w lasach – dopisek tłum.] jest autodestrukcyjna. [5]
fot. Wizualizacje przedstawiają widok elektrowni wiatrowych w lesie Reinhardswald w Hesji. Wiatraki mają mieć wysokość 240 m w najwyższym punkcie.
W miarę jak rośnie opór przeciwko energetyce wiatrowej, głosy dochodzące z energetyki wskazują na korzyści związane z fotowoltaiką, której obecny koszt zrównał się z energetyką wiatrową. Elektrownie te są szczególnie korzystne dla krajobrazów kulturowych, o ile nie są umieszczane na dachach domów. Jednakże, efektywność tego rozwiązania jest wątpliwa, szczególnie po stronie dostępności energii, ponieważ Słońce prawie nie generuje elektryczności w miesiącach zimowych, co w sytuacji, kiedy energetyka wiatrowa nie jest dostępna przez ok. sześciu miesięcy w roku, zapotrzebowanie musiałoby zostać pokryte z magazynów energii.
Jak wykazał Hans-Werner Sinn, były prezes Instytutu Ifo, realistyczne przechowywanie potrzebnej ilości energii elektrycznej w Niemczech przez kolejne instalacje czy akumulatory jest po prostu niemożliwe. Autorzy doszli również do wniosku, że pomysł rozproszonego magazynowania energii, na przykład w prywatnych samochodach elektrycznych, nie zadziała w praktyce, w najlepszym przypadku, tylko na przez krótką chwilę: „Pojemność magazynowa całej floty elektrycznej wystarczy na kilka godzin”. Jednakże jest to za mało do przetrwania pięciu lub sześciu miesięcy ciemności. [6] Wątpliwe jest również to, czy właściciele samochodów zgodzą się na ograniczenia w korzystaniu ze swoich pojazdów i trzymać w domu akumulatory zamiast samochodu.
Ceny energii elektrycznej wzrosną sześciokrotnie
Jedyną alternatywą byłoby wykorzystanie nadwyżki energii słonecznej w lecie do produkcji wodoru i metanu („energia na gaz”). Jest to technicznie możliwe, ale niezwykle kosztowne, ponieważ około 70% energii wówczas jest tracone podczas kolejnych etapów konwersji. Nawet najbardziej optymistyczne scenariusze wskazują na potencjalnie sześciokrotny wzrost ceny energii elektrycznej.
Pojawia się oczywiste pytanie: kto powinien za to wszystko zapłacić? Obecnie są to konsumenci. Tak zwany energochłonny przemysł jest zwolniony z tego wymogu i może przenosić koszty wytwarzania energii na swoich klientów. Jednak gospodarka nie może dowolnie obniżać kosztów energii. Coraz więcej firm działa na granicy tego, co jest fizycznie wykonalne – dotarliśmy do granic fizyki, których nie da się pokonać nawet przy większej ilości zasobów. Dla przykładu, znany koncern chemiczna BASF obniżył emisję CO2 o połowę, oblicza Saori Dubourg, odpowiedzialny za chemię budowlaną i europejski biznes w Radzie Dyrektorów [organ zarządzający koncernem – dopisek tłum.] zatrudniających łącznie 80 000 pracowników. „Więcej nie jest możliwe”.
Przemysł stalowy, przemysł aluminiowy, przemysł cementowy - wszystkie te branże, które są dzisiaj zmuszone do emigracji i nadal korzystają ze starych fabryk - argumentują podobnie. Radykalne cele redukcji emisji CO2, takie jak te wyznaczone przez niemiecki rząd dla niemieckiego przemysłu, będą tylko jednorazowym wysiłkiem i odnoszą się do krajowego poziomu kosztów. Ale my nie mamy żadnych rynków krajowych” - powiedział Dubourg, który jest wyraźnie zaangażowany w realizację celów w zakresie ochrony klimatu wynikających z Porozumienia paryskiego: „Przy takim jednorazowym wysiłku przemysł musiałby pomyśleć o „zaniechaniu inwestycji”. Tak jak powiedział, działamy w małym kręgu, a gospodarka publicznie milczy. Inne gałęzie przemysłu mogą nadal rozwijać, ale i tak będzie drożej a struktura przemysłu zmieni się, znaczy się: przemysł zniknie.
Weźmy dla przykłady motoryzację: co się stanie, jeśli indywidualny transport zostanie sparaliżowany lub też produkcja samochodów Niemczech stanie się zbyt droga? „Gdy motoryzacja zniknie, zgasną światła”, mówi Joe Kaeser, szef Siemens AG, „i to bez kryzysu energetycznego. Cały łańcuch wartości rozpadanie się we wszystkich kierunkach”.
Długie łańcuchy wartości - od produktu końcowego aż po dostawy maszyn i urządzeń dla przemysłu ciężkiego - są sekretem niemieckiego przemysłu. Jest to łańcuch kompetencji, który ciągle traci kolejne ogniwa. Dla przykładu łańcuch dostaw załamuje się tutaj -Siemens Energy Division. Czy są zamówienia na energooszczędne turbiny? „Dokładnie zero”, mówi Kaeser. Tysiące miejsc pracy są obecnie likwidowane. Są to rzeczywiste koszty, które nie zostały jeszcze uwzględnione w obliczeniach. „My nie jesteśmy organizacją „Greenpeace” z dodatkiem produkcji”, komentuje chłodno Dubourg.
Jeśli zgodzimy się zrealizować cele wskazane przez kanclerz Merkel, to przy każdej fabryce będzie musiała istnieć inna fabryka, która w jakiś sposób będzie usuwać CO2. Będziemy go wtłaczać w ziemię i magazynować, choć w Niemczech jest to prawnie zabronione. Niemcy żyją jak w jakiejś krainie czarów: wszystkie ich życzenia muszą zostać spełnione, a koszty się w ogóle nie liczą. Tak niestety to działa w tym berlińskim bąblu, który jest całkowicie oderwany od rzeczywistości, i który być może sięga jeszcze kilka kilometrów dalej aż do Poczdamskiego Instytutu Klimatycznego (PCI).
3000 bilionów euro przez cztery miesiące
Aby zobaczyć pełen obraz fiaska, do którego doprowadzi niedawna ofensywa Angeli Merkel w zakresie ochrony klimatu i który stanie się widoczny, gdy odniesie się rzeczywisty efekt w stosunku do trzech bilionów euro, które niemieckie gospodarstwa domowe będą musiały wydać w ciągu najbliższych trzech dekad. W końcu to ostatni krok do zerowej emisji, czyli ostatnie dziesięć punktów procentowych, będzie najdroższy.
Te trzy biliony euro, które Niemcy zapłacą za neutralność klimatyczną, to zmniejszenie ilości CO2 w ziemskiej atmosferze, która odpowiada mniej więcej wzrostowi emisji CO2 przez Chiny w ciągu czterech miesięcy. Emisje te wzrosły o około 250 milionów ton w latach 2017-2018. Tylko w ubiegłym roku Chiny wyemitowały łącznie około 9.500 milionów ton CO2. Dla porównania, łączna niemiecka emisja CO2 wyniosła około 870 milionów ton - mniej niż 10% całkowitej wartości w Chinach. A Chiny w ramach Porozumienia paryskiego oświadczyły, że do 2030 r. osiągną gigantyczną wielkość 12.500 milionów ton emisji CO2. Dlatego dużo bardziej rozsądnie byłoby oszczędzać nieco więcej w Chinach, a znacznie mniej w Niemczech. Na początku oszczędzanie jest tańsze.
Ale kanclerz i tak nie wydaje się przejmować twardymi faktami w tej sprawie. Podczas Kirchentag powiedziała, że Niemcy mają „obowiązek” bycia liderem w osiąganiu neutralności klimatycznej. Przedstawiła ten obowiązek jako dług historyczny: w końcu, jako kraj mocno uprzemysłowiony, Niemcy emitują CO2 od bardzo dawna. Z kolei żądanie przejścia na neutralność klimatyczną, pochodzące od kraju takiego jak Liberia - tutaj Merkel stoi wraz z prezydentem Liberii Ellen Johnson-Sirleaf na jednym podium – też jest „cyniczne”. Prezydent Johnson-Sirleaf lubi pomijać fakt, że to bogate kraje chronią środowisko i walczą ze skutkami zmian klimatu.
Niemcy nadal są jednym z liderów, ponieważ mogą sobie jeszcze pozwolić na ochronę klimatu, nawet jeśli odbywa się to kosztem ostatnich zielonych płuc i rezerwatów przyrody w Niemczech. Ale biedne Niemcy nie będą już (mogły) się tym nie przejmować.
Jednak sama kanclerz może się wydawać cyniczna. Gdyby porównać kobietę, która dziś, i to za wszelką cenę, robi wszystko, co w jej mocy, aby przejść do historii jako „klimatyczny kanclerz klimatu”, z kobietą, która przewodziła opozycji jeszcze w 2003 roku, to byłoby naprawdę cyniczne. W wywiadzie dla Hugo Müller-Vogga opisała na swój „niemiecki koszmar” w następujący sposób: „Wszyscy, którzy są właścicielami wiatraków wciąż wierzą, że robią coś dla środowiska, ale zapominają o wysokich dotacjach.” Merkel dba dzisiaj o to, by jej niemiecki koszmar stał się rzeczywistością. No, ale ona nie będzie już wtedy kanclerzem.”
[Nasz komentarz] Publikowany dzisiaj tekst jest z wielu względów ważny. Po pierwsze, pokazuje daleko idącą intelektualną degrengoladę niemieckich elit, które zupełnie nie widzą związku pomiędzy słabnącą sytuacją gospodarczą Niemiec, a ekspansją OZE.
Po drugie, tekst niemieckich autorów dobitnie pokazuje z jakimi kosztami wiąże się realizacja lansowanego przez kanclerz Merkel celu w postaci osiągnięcia przez niemiecką, ale i europejską gospodarkę, „neutralności klimatycznej”. Jeśli w bogatych Niemczech kwota 500 euro miesięcznie więcej wydatków na energię będzie stanowiła problem, to co dopiero w biednej Polsce? Kwota ponad 2.200 zł miesięcznie samych wydatków na energię powinna przemówić do wyobraźni każdego, gdyż oznacza, że energia stanie się towarem luksusowym i niedostępnym dla wszystkich. „Neutralność klimatyczna” da się rozumieć tylko jako „cywilizacyjną zapaść” i powrót do stanu zbieractwa i łowiectwa - w śmietnikach oczywiście, bo lasy zostaną wycięte w pień.
Po trzecie wreszcie, polityka nakierowana na realizację „neutralności klimatycznej” to zwykła szulerka, gdzie prawdziwe koszty utrzymywania systemu opartego o OZE są skrzętnie ukrywane przed opinią publiczną, tak by nikt nie zorientował się w prawdziwym stanie rzeczy. Dzieje się tak zarówno w Niemczech, jak i w Polsce. W naszym przypadku, mimo względnie niskiego udziału OZE w miksie energetycznym, ceny energii wystrzelą w górę zaraz po wyborach i na przełomie 2019/2020 roku, gdy znikną prawne bariery sztucznie zaniżające ceny energii dla konsumentów i części przedsiębiorców.
Po czwarte, jeśli Niemcy mają „obowiązek” bycia liderem w osiąganiu neutralności klimatycznej, to Polacy mają moralny obowiązek zdemaskowania tej obłudnej gry prowadzonej pod nazwą „zmniejszanie emisji CO2”, której jedynymi motywami są chciwość i chęć narzucenia swojej dominacji innym. Jeśli Niemcy chcą iść na polityczne i gospodarcze dno razem ze swoją polityką klimatyczno-energetyczną, to niech sobie idą i przestaną pouczać innych, którzy mają inne zdanie w tej sprawie. Koszty wdrażania i utrzymywania OZE oraz dekarbonizacji kolejnych sektorów gospodarki są i będą tak duże, że nie ma fizycznej możliwości, by to działało i dało się utrzymać. Ani Ziemi, ani ziemskiemu klimatowi to też nie pomoże, za to zaszkodzi wszystkim konsumentom.
Wracając do trzęsącej się ze starości Angeli Merkel, która coraz bardziej przypomina nam Leonida Breżniewa pod koniec jego marnego żywota, życzymy jej by jak najszybciej odeszła na polityczną emeryturę i przestała traktować wszystkich wokół jak głupków, którzy nic nie rozumieją i dają zwodzić niemieckiej propagandzie o potrzebie „walki z klimatem”. Czas niemieckiej dominacji w Europie dobiega końca i zakończy się wraz z nieuchronnym upadkiem strefy euro. Wtedy też zakończy się kosztowna i absurdalna ekspansja wiatraków. Bez pieniędzy niemieckich sponsorów i wsparcia politycznego z Berlina, ten biznes nie przetrwa nawet godziny. Nadchodzące wybory pokażą w jakim kierunku idziemy, w stronę zdrowego rozsądku czy klimatycznych łajdactw.
Kto popiera wiatraki, ten przegrywa wybory
Tłumaczenie, opracowanie i komentarz
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
[3] https://www.thegwpf.com/merkels-madness-e7600-billions-for-germanys-climate-policy/
[4] W tym miejscu autorzy nawiązują oczywiście do protestów uczniowskich w “obronie klimatu”, które zainicjowała szwedzka nastolatka Greta Thunberg
[5] Znajdujący się w Hesji las :Reinhardswald jest znany w całych Niemczech, jako miejsce legend i bajek, w tym baśni braci Grimm. Obszar ten jest pagórkowaty, gęsto zalesiony i słabo zaludniony. Całość liczy ok. 200 km2 i stanowi unikalny krajobraz kulturowy.
[6] Autor ma na myśli okresy flauty wiatrowej, występujące przez wiele miesięcy w roku, kiedy cała flota wiatraków stoi w miejscu i nie pracuje. To samo dotyczy produkcji energii elektrycznej przy użyciu paneli fotowoltaicznych, które pracują jedynie w dzień oraz w okresach dużego nasłonecznienia, czyli tak od maja do września. Pisaliśmy wielokrotnie o takich sytuacjach.