Wiadomości po angielsku
Nasze obrazy
Badania i dokumenty
Na portalu biznesalert.pl ukazał się artykuł Teresy Wójcik pt.: „Zadyszka Energiewende. Będzie korekta?” Autorka zastanawia się nad dalszym scenariuszem dla niemieckiej transformacji energetycznej, która rozminęła się znacząco ze swoimi pierwotnymi założeniami. Sytuację komplikuje fakt, że niemieccy politycy po zeszłorocznych wyborach do Bundestagu wciąż nie mogą dogadać się w sprawie powołania koalicyjnego rządu. Kością niezgody między CDU/CSU a SPD jest między innymi polityka klimatyczno-energetyczna Niemiec, której koszty obciążają niemieckich konsumentów.
Teresa Wójcik w swoim artykule na samym wstępie przywołuje znamienną sytuację z początku ubiegłego roku, kiedy to niemal nastąpiło załamanie niemieckiego systemu energetycznego wskutek niedoboru energii z wiatru i fotowoltaiki. Zachmurzone niebo i bardzo słaby wiatr wyłączyły z systemu energię odnawialną i magazyny energii. Tylko uruchomienie ostatniej rezerwy energetycznej uchroniło niemiecki system energetyczny od pełnego krachu.
Warto o tym pamiętać bo pogoda lubi płatać figle i ciągle się zmienia. Tylko ten jeden przypadek powinien unaocznić wszystkim miłośnikom instalacji wiatrowych i fotowoltaicznych, że zawsze będą takie dni w roku kiedy nie będzie wiało i kiedy będzie pochmurno. Takich dni w roku może być całkiem sporo i bez równoległego systemu elektrowni konwencjonalnych umożliwiających bilansowanie systemu, nie da się zapewnić bezpieczeństwa energetycznego w kraju.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, nie ma wiatru, prądu nie będzie
Zwracamy uwagę naszych czytelników na te fragmenty tekstu redaktor Wójcik, gdzie pisze o bardzo kłopotliwej i kosztownej produkcji energii z wiatru:
„W analizie opracowanej przez niemiecki tygodnik gospodarczy Wirtschaftswoche opisano absurdalną, ale prawdziwą sytuację – w styczniu 2016 roku władze RFN musiały wypłacić deweloperom farm wiatrowych ponad 548 mln dol., by wyłączyli dostawy energii elektrycznej do sieci, gdy wiał silny wiatr, a zapotrzebowania na energię nie było. Zatrzymanie wiatraków było niezbędne, aby zapobiec awarii krajowej sieci elektroenergetycznej i wyłączenia zasilania całej niemieckiej gospodarki. W owym czasie w Niemczech farmy wiatrowe dawały łączną moc 3600 MW, tyle, co moc 3 elektrowni jądrowych. Ale moc jądrówek jest stabilna, a moc farm wiatrowych, to moc szczytowa, gdy wieje najkorzystniejszy wiatr. Moc średnia w ciągu roku jest 4 do 5 razy mniejsza. Dlatego energia elektryczna dostarczana przez wiatraki o mocy 3600 MW (szczytowej) odpowiada mocy dostarczanej nie przez trzy elektrownie jądrowe, tylko przez niedużą część jednej elektrowni tego typu (np. 0,5 – 0,6 bloku z reaktorem KONVOI o mocy 1300 MW). Podobne porównania można prowadzić między elektrowniami wiatrowymi, a węglowymi czy gazowymi.” [1]
fot. Pixabay
Teresa Wójcik pisze również o tym, iż dla wszystkich stało się już jasne, że Niemcy nie osiągną założonych celów klimatycznych na 2020 r.
„Niemcy mieli być prymusem ochrony klimatu, a więc odnawialnych źródeł energii. Wiatr i słońce miały zastąpić moce największych niemieckich elektrowni węglowych. Tymczasem z pięciu najbardziej emisyjnych elektrowni w Unii Europejskiej, cztery są w Niemczech. Wyszły z tych planów gruszki na wierzbie, a cena płacona przez naszych sąsiadów za Energiewende jest tak słona, że nie do pogodzenia z gospodarką rynkową. Ostatecznie redukcja emisji CO2 w Niemczech jest niewiele większa, niż w „węglowej” Polsce. 2015 r. Spadek emisji wyniósł 24,51 procent. Polacy – bez wielkiego klimatycznego PR – osiągnęli mniej więcej to samo: w 1990 roku emisja w Polsce wyniosła 387,3 mln ton CO2. Po ćwierćwieczu ograniczyliśmy emisję do poziomu 294,9 mln ton (2015 rok). Czyli spadek emisji o 23,86 proc., zbliżony do wyniku Niemców. Jednak Energiewende wyznaczała o wiele ambitniejsze cele. Do 2020 roku emisja CO2 miała być ograniczona o 40 proc. w porównaniu do stanu z 1990 roku. Dzięki OZE. Dziś wiadomo, że RFN tego celu nie osiągnie, w 2020 roku emisja CO2 w porównaniu do stanu z 1990 roku spadnie jedynie o 31,7 – 32,5 proc.” [1]
Ambitny lider czy zwykły łgarz?
Mimo klęski wizerunkowej związanej z brakiem możliwości osiągnięcia celów klimatycznych, propaganda mediów niemieckich, która szerokim echem idzie w świat, przedstawia Niemcy, jako ambitnego lidera ratującego ludzkość, przed klimatycznym kataklizmem wywołanym nadmierną emisją dwutlenku węgla. Jednak informacje serwowane przez media głównego nurtu niewiele mają wspólnego z rzeczywistością i służą jej zakłamywaniu niż informowaniu o tym jak jest. Szkoda, że wciąż tyle ludzi daje się nabierać na zieloną propagandę i opowieści o zrównoważonym rozwoju.
A jak jest w Niemczech z redukcją emisji CO2? Fakt jest taki, że emisja CO2 zamiast zmaleć wzrosła, co przyznał nawet niemiecki rząd, zastanawiając się od kogo będzie musiał kupić dodatkowe prawa do emisji CO2. Dlatego też, by zapewnić bezpieczeństwo energetyczne oraz zapewnić ciągłość dostaw energii elektrycznej dla niemieckiego przemysłu, węgiel będzie jeszcze długo wykorzystywany i nie ma politycznej zgody w Niemczech na zamykanie kopalni węgla brunatnego:
„Zielona energia nie przybliżyła Niemiec do osiągnięcia deklarowanego celu obniżenia emisji CO2. Wobec wyłączenia elektrowni jądrowych, Niemcy były zmuszone powrócić do węgla jako podstawowego źródła energii elektrycznej. Spowodowało to wzrost emisji CO2 o 28 milionów ton rocznie. Jak rozpocząć redukcję tego wolumenu dwutlenku węgla – pomysłów brak, za wyjątkiem dekarbonizacji – czyli pojęcia/wytrychu.”
Plany „zielonej transformacji energetycznej”, przewidują, że do 2030 roku w Niemczech wyłączonych zostanie 30 elektrowni opalanych paliwem kopalnym. Co jednak nie przeszkadza, że są plany budowy nowych elektrowni na węgiel, szczególnie brunatny. A co najważniejsze – właśnie rozpoczęła się realizacja największej w Niemczech kopalni odkrywkowej węgla brunatnego. Przy okazji zostaną zburzone cenne zabytki niemieckiego średniowiecza. [1]
O paradoksie niemieckiej transformacji energetycznej na przykładzie sytuacji związanej z miejscowością Immerath (wieś wysiedlona pod kopalnię węgla brunatnego) pisał też Jakub Wiech:
„Sytuacja wsi Immerath to kolejny akord coraz bardziej dramatycznej pieśni o krachu Energiewende. Problemy z redukcją emisji dwutlenku węgla, niestabilność i nieefektywność finansowa odnawialnych źródeł energii, petryfikowanie udziału węgla w miksie energetycznym – te czynniki wskazują dobitnie, że transformacja energetyczna zachodniego sąsiada Polski zaczyna uginać się pod własnym ciężarem. Dostrzega to już klasa polityczna. Pozostaje jednak pytanie, kiedy dostrzegą to również inne kraje Unii Europejskiej, wypełniające wymogi forsowanej przez Niemcy polityki energetycznej. (wyróżnienie redakcji) [2]
Bracia bliźniacy – rosyjski gaz i niemieckie wiatraki
Istnieje jeszcze jeden aspekt całej sprawy zwanej transformacją energetyczną, tj. ścisła koordynacja działań w sektorze energetycznym na linii Berlin – Moskwa – Bruksela. Ten triumfirat jest silny i mocny, a Polska jest zbyt słaba, by nawet z poparciem Waszyngtonu zablokować rozbudowę gazociągu Nord Stream 2.
Pisaliśmy już o tym w tekście z 31 grudnia 2017 r., że da się zauważyć: „zaskakującą zbieżność działań w zakresie polityki energetyczno-klimatycznej w trójkącie: Komisja Europejska – Berlin – Moskwa. Nacisk na gwałtowny rozwój OZE jest ściśle połączony ze wzrostem ilości importowanego spoza Europy gazu ziemnego. Oznacza to, że sprawy te są ze sobą ściśle powiązane, zwłaszcza na szczeblu politycznym. Bezpardonowe, polityczne ataki na Polskę kierowane są z tych ośrodków władzy i przez te osoby, które uczestniczą w procesie uzależniania Europy od importu węgla i gazu”. [3]
Aby uwolnić się od tej zależności, polski rząd, słusznie rozwija koncepcję gazociągu Baltic Pipe. Jednak wbrew temu, co robi minister Naimski, Ministerstwo Energii zdaje się nie zauważać, że zwiększanie udziału OZE w polskim miksie energetycznym wymusza zwiększanie udziału zapotrzebowania na paliwo gazowe. Właśnie taki model funkcjonowania sektora energetycznego lansują niemieccy politycy. W tym modelu, sposobem na zbilansowanie sytemu elektroenergetycznego ma być budowa elastycznych bloków gazowych. Stąd też i pośpiech w przygotowaniach do budowy gazociągu Nord Stream 2. Ostatnim etapem tego wyścigu było wydanie przez Urząd Górniczy w Straslund pozwolenia na budowę dla tego gazociągu. [4]
Na to powiązanie źródeł OZE z rosyjskim gazem zwraca też uwagę red. Wójcik pisząc:
„Jedną z koncepcji niemieckich analityków rynku energii jest budowa bloków gazowych, które mogą być szybko uruchomione by zastąpić stojące bez ruchu wiatraki. Gaz daje relatywnie najniższą emisję CO2, nie zagraża niską emisją smogową. Jest to obecnie jeden z najmocniejszych argumentów w Niemczech wykorzystywanych na rzecz wsparcia Nord Stream 2, jako inwestycji, która będzie czołową dla „stymulowania dynamicznego wzrostu niemieckiej gospodarki” (zdaniem m.in. ministra Sigmara Gabriela z SDP i jednego z czołowych Zielonych Joschki Fischera, nie licząc szefów wielu wielkich niemieckich koncernów). Niestety, gaz nawet przy kolejnych rosyjskich promocyjnych obniżkach cen dla rynku niemieckiego jest drogi, w porównaniu z węglem. Jest też drugi problem – te elektrownie gazowe, które mogą być szybko włączone, pracują w cyklu otwartym i mają niską sprawność. Dlatego koszty generowanej przez nie energii elektrycznej są duże. Bardziej ekonomiczne elektrownie gazowe pracujące w cyklu zamkniętym, mają też bardzo wysoką sprawność — ale potrzebują znacznie dłuższego czasu na uruchomienie. Być może dlatego koncern Siemensa, uznawany za jednego z najbliższych partnerów biznesowych Gazpromu poinformował w styczniu br., że zamierza ograniczyć produkcję turbin gazowych do produkcji w cyklu zamkniętym.” [1]
Dlatego też i Komisja Europejska narzuca w „Pakiecie zimowym” kuriozalne normy emisji CO2 dla elektrowni, które są możliwe do spełnienia tylko i wyłącznie dla elektrowni gazowych, ale już nie węglowych.
Jakie płyną z tego wnioski?
Zamykanie kopalń w Polsce i wyłączanie kolejnych bloków energetycznych na węgiel bez inwestycji odtworzeniowych, to kopanie dołków pod energetyką i psucie tego, co jeszcze działa. Nowa ustawa o rynku mocy nie zmieni zbyt wiele, co najwyżej złagodzi strukturalne problemy polskiej energetyki wynikające z ekspansji pasożytniczych OZE. Oczywiście zieloni propagandziści będą głośno krzyczeć o ratowaniu klimatu, globalnym ociepleniu czy zrównoważonym rozwoju, ale prawda jest taka, że Niemcy zbyt dużo zainwestowali w „zielone” technologie, aby teraz oficjalnie przyznać się do błędu i zakończyć ten niezbyt udany i kosztowny eksperyment. W każdym przypadku zarobią na tym banki udzielające kredytów i producenci „zielonych” urządzeń. Sama produkcja energii ma tu najmniejsze znaczenie. Za to opakowanie „eko” i hasła „ratujmy klimat” stanowią wyśmienitą przykrywkę pod globalny biznes, dzięki któremu można podporządkowywać „jedynie słusznym” celom kolejne państwa.
Pisaliśmy niedawno w artykule pt.: „Wzrost importu energii elektrycznej w Polsce a niemiecka transformacja energetyczna” o niepokojących danych z polskiego systemu elektroenergetycznego a także o coraz poważniejszym kryzysie niemieckiej transformacji energetycznej. Niemcy pomimo uruchomienia tysięcy wiatraków muszą uruchomić ogromną kopalnię odkrywką, by nie musieli importować energii w okresach wiatrowej flauty.
„Bilans wymiany handlowej jest dla polskiej gospodarki niekorzystny już od kilku lat. Sytuacji nie poprawiły zainstalowane moce wiatrowe, których mamy dzisiaj prawie 6 tys. MW, a więc więcej niż Dania uchodząca za symbol wiatrakowego raju. Importowaliśmy też niemiecką energię elektryczną i co może budzić zaskoczenie to to, że same Niemcy chlubiące się gigantycznymi ilościami nadwyżki energii z wiatraków same musiały ratować się importem energii z Polski, gdy wiatraki stały. Najwięcej energii wyeksportowaliśmy właśnie na zachód (1862,7 GWh). Widać z tego, że niemiecka Energiewende oparta o niestabilną i nieprzewidywalną energię z wiatru i słońca po prostu rozregulowuje europejski rynek energii.” [5]
Warto zatem zadać sobie pytanie czy stać nas, jako kraj na dorobku, na powielanie niemieckiej ścieżki „rozwoju” energetyki? Skoro budowa tysięcy wiatraków nie przynosi pożądanego efektu w postaci redukcji emisji CO2, to po co w ogóle je budować? W imię jakich racji mamy zwiększać udział OZE w miksie energetycznym, skoro osłabia to polską energetykę, obniża bezpieczeństwo energetyczne i generuje koszty związane z dofinansowywaniem OZE? Czekamy na bilans wydatków i przychodów związanych ze zwiększaniem udziału OZE w krajowej energetyce. Jak dotąd nikt nie pofatygował się, by coś takiego pokazać. Mówi się wciąż o tym, że Unia każe, że musimy mieć taki to a taki procent OZE w miksie i o zaspokajaniu ambicji klimatycznych, a za mało o kosztach dla gospodarki oraz dla konsumentów energii.
Dziwi nas to, że Ministerstwo Energii w ogóle tego wszystkiego nie zauważa. Ostatnie deklaracje Ministra Tchórzewskiego o planach ogłoszenia aukcji dla energetyki wiatrowej budzą już zgrozę, gdyż taka polityka wtłacza nas na siłę w niemiecki model sektora energetycznego, czyli w gaz i wiatraki. Jeśli rząd nie zdąży z budową Baltic Pipe do 2022 r., to będziemy mieli taką sytuację, że energię w Polsce będą dostarczać niemieckie i duńskie wiatraki oraz rosyjski gaz przesyłany dwoma gazociągami Nord Stream. To jest podwójny Nelson dla naszej gospodarki i przed tym trzeba się bronić, a nie dawać zielone światło na wiatraki. Komisja Europejska jest w tej sprawie fałszywym doradcą, gdyż dba wyłącznie o interesy niemieckie i rosyjskie.
Piszemy o tym dlatego, by potem nie było, że nie ostrzegaliśmy i nie mówiliśmy.
Sadźmy lasy, rozbierajmy wiatraki, zburzmy Pałac Kultury i Nauki
Redakcja stopwiatrakom.eu
Przypisy:
[1] http://biznesalert.pl/niemcy-polityka-energetyczna-energiewende-korekta/
[4] http://www.dw.com/pl/niemcy-zielone-%C5%9Bwiat%C5%82o-dla-nord-stream-2/a-42394348